sobota, 28 stycznia 2012

Błękitny zamek - Lucy Maud Montgomery

Kiedy zaznajomiłam się ze wszystkimi tomami o uroczej Ani z Zielonego Wzgórza zaczęłam szukać innych powieści Lucy Maud Montgomery. Byłam wtedy w podstawówce i szukałam klimatu podobnego do o Ani.
Na "Błękitny Zamek" trafiłam zupełnym przypadkiem. Po prostu książka stała na wystawie księgarni, a ja szłam z mamą, której długo nie trzeba było namawiać na zakupy ksiązkowe.
I tak w młodym wieku przeczytałam ksiązkę, którą Lucy Maud Montgomery pisała z myślą o dorosłych czytelnikach.


Bohaterką ksiązki jest 29 letnia Valancy Stirling. Dziewczyna mieszka ze matką i ciotką w małym miasteczku. Jej rodzina uważa się za lepszą od innych, ale sama Valancy jest bardzo zwyczajna i cała rodzina bardzo daje jej to odczuć. Doss, bo tak ją wszyscy nazywają, ciągle żyje według wytycznych ciotki i matki. Każdy przejaw samodzielnego myślenia jest mocno krytykowany.
Ucieczką dla Valancy stją ię marzenia o swoim własnym, samodzielnym życiu, które wiedzie w Błękitnym Zamku".
Pewnego dnia Valancy otrzymuje jednak wiadomość, która staje się dla niej impulsem do buntu.


Po latach książka jest cudowną rozrywką. Lucy Maud Montgomery ujawniła w niej świetny zmysła obserwatorski. Jej opisy małomiasteczkowej "elity" aż kipią od ironii. Cała zaś historia opowiedziana jest lekkim językiem i z dużym poczuciem humoru. Reakcje rodzinki na nowe życie Valancy, którą wszyscy uważali za nieciekawą starą pannę, powodują prawie nieustanne wybuchy śmiechu.

Ale humor to nie wszystko. Powieść zawsze budzie we mnie refleksję, ile z naszego życia poświęcamy na zadowolenie innych i jak to się na nas odbija. Oczywiście sytuacja opisana w "Błękitnym Zamku" jest przejaskrawiona, ale każdy z nas może wyciągnąć z niej coś dla siebie. Choćby to, że czasem warto zaryzykować i wziąść sprawy we własne ręce. A szczęściu czasem trzeba pomóc.


Opublikowane również na blogu:
http://ksiazkowepodrozowanie.blogspot.com/

niedziela, 22 stycznia 2012

Róże dla pensjonarki - Hanna Muszyńska-Hoffmannowa

Sztambuch Amelki

Śnieg za oknem, kubek gorącej czekolady z pianką i urocza powieść pensjonarska. Czego chcieć więcej w mroźny styczniowy wieczór?

Książka Hanny Muszyńskiej-Hoffmannowej to kolejne przypadkowe znalezisko, które okazało się literackim cackiem. „Róże dla pensjonarki” zostały wydane w 1969 roku. Jest to powieść dla młodzieży, ale również starsi czytelnicy docenią jej zalety. Akcja toczy się w Warszawie, w latach dwudziestych dziewiętnastego wieku. Książka ma formę pamiętnika tytułowej pensjonarki, piętnastoletniej Amelki Pusztówny.

Srodze zawiodą się ci, którzy wzorem ochmistrzyni pensji spodziewają się po dziewczynce cech „ziemskiej anielicy” i wzorowych manier. Amelka ma złote serce, ale ma też na swoim koncie liczne szelmostwa w rodzaju wspinaczki na dach czy podrzucenia ropuchy do sypialni stryja, które trochę kalają jej czarujący wizerunek, ale sprawiają, że wprost nie sposób jej nie polubić.

Książka sprawi radość miłośnikom dziewiętnastego wieku, bo obraz ówczesnej stolicy został odmalowany barwnie i skrupulatnie. Oprócz głównej bohaterki i jej rodziny przez karty powieści przewija się wiele znanych osób. Najbliższą przyjaciółką Amelii jest Emilka Chopinówna, więc bywamy również w domu przyszłego kompozytora. Poza tym przygotujcie się na spotkanie z ówczesną elitą intelektualną i śmietanką towarzyską, między innymi z Józefem Bohdanem Zaleskim, Klementyną z Tańskich Hoffmannową, Maurycym Mochnackim, Sewerynem Goszczyńskim i wieloma innymi. W korowodzie znanych postaci moją największą sympatię wzbudził ostatni lirnik warszawski, Mateusz Dziubiński, zwany Błękitnym Płaszczem.

Miłośnicy literatury dziewiętnastowiecznej będą szczególnie zadowoleni z lektury „Róż dla pensjonarki”. Otóż Amelka Puksztówna pochodzi z rodziny, która od pokoleń prowadzi popularną księgarnię. Dzięki temu dowiadujemy się, jakie wówczas panowały gusta literackie, którzy autorzy cieszyli się wzięciem, co czytali intelektualiści, a co prostaczkowie, jakie były meandry sporu klasyków z romantykami.

Pod względem językowym książka Hanny Muszyńskiej-Hoffmannowej dostarczyła mi również miłych doznań. Język jest archaizowany, ale nie w sposób hermetyczny. Powieść zawiera wiele uroczych słów i wyrażeń, które dodają jej staroświeckiego wdzięku, takich jak „dehumory”, „od świtu do podkurka”, „frukt”y, „bawialka”, „siosterka”, „bibosz”, „bałamutka”, „wiośnianka”, „umbrelka”.

Na ujmujący nastrój „Róż dla pensjonarki” składają się także imiona bohaterek, na przykład Prowidensja, Eufemia, Balbina, Prakseda, Kunegunda, Henrietta, Teofila czy Petronela. Panowie zostali pod tym względem potraktowani mniej szczodrze. Najbardziej ekscentryczny wydaje się Bonawentura, ale Amelia postanowiła zwać go Wiesławem.

Amelka jest dziewczynką trochę egzaltowaną, ale od zalewu napuszonego sentymentalizmu ratuje nas poczucie humoru bohaterki i autorki. Zdarzają się i zabawne określenia, chociażby na temat ciotuni Balbiny, która „kształtów jest ogromnie obłych”[1], i śmieszne sytuacje, jak pechowa przygoda Amelki z tortem na inscenizowanym raucie. Już skróty wydarzeń, które pojawiają się przed każdym rozdziałem, zapowiadają liczne atrakcje. Na przykład przed rozdziałem piątym czytamy: „Niewierny kuzynek. Za to wierny pies. Jak przybył nam Fido? Swatam mamę, z czego wynika skandal. Znowu sąd familijny. Duch prababki, czyli idę na pensję”[2].

Najbardziej podobały mi się fragmenty poświęcone edukacji Amelii. Scena przemarszu panien przez miasto oraz ich udział w wykładach ze studentami, którzy cichaczem podrzucali im do kapturów liściki, są nakreślone bardzo malowniczo. Program nauczania na pensji i niektóre metody wychowawcze dziś wydają się kuriozalne, ale warto podkreślić, że „elewki” biegle władały trzema językami obcymi (angielskim, francuskim i niemieckim), choć prowadząca pensję pani Wilczyńska na każdym kroku podkreślała uroki języka ojczystego: „harmonia naszej mowy jest jak szum odwiecznego dębu, gdy innych jak poświst chwastu, który z każdym powiewem wiatru zgina się lub łamie i z cienkim odgłosem jęczenie wydaje”[3]. Warto wspomnieć o tym, że obok sali lekcyjnej zawsze czuwał lekarz, który miał ruszyć na ratunek, gdyby którejś pannie zakręciło się w głowie od nadmiaru wiedzy.

Na ostatnich stronach powieści w życie bohaterów wkracza wielka polityka. Wybucha powstanie listopadowe. Niestety, te fragmenty są mniej udane. Sprawiają wrażenie napisanych w pośpiechu i dodanych trochę na siłę, żeby podnieść walory edukacyjne i patriotyczne książki. Żałuję, że autorka potraktowała je tak skrótowo, ale powieść polecam.

Jeśli macie ochotę dowiedzieć się, jakie kwiatki lubił najbardziej Frycek Chopin i dlatego jego siostry ozdabiały nimi sukienki, dlaczego cioci Femci przyczepiono indyczą łapkę, wskutek czego dostała spazmów, jak wyglądał strój à la Werter i dlaczego książki Waltera Scotta miały zgubny wpływ na dziewczęta, koniecznie sięgnijcie po uroczą ramotkę Hanny Muszyńskiej-Hoffmannowej. Ciepłą i słodką jak czekolada z pianką, którą pijała Amelka Pusztówna.

---
[1] Hanna Muszyńska-Hoffmannowa, „Róże dla pensjonarki”, Instytut Wydawniczy Pax, 1969, s. 38-39.
[2] Tamże, s. 85.
[3] Tamże, s. 127.

środa, 18 stycznia 2012

Wyspa Skarbów - Robert Louis Stevenson

Pomysł na tę książkę pojawił się, kiedy Robert Louis Stevenson narysował swojemu pasierbowi, Lloydowi, mapę do zabawy i opowiedział krótką historyjkę o piratach. Wkrótce zaczął tworzyć powieść, która najpierw ukazywała się w odcinkach w czasopiśmie "Young Folks" (1881-1882), a w 1883 została wydana w formie książkowej. Swoją drogą chciałabym usłyszeć ten szum, który by się podniósł teraz, gdyby w czasopiśmie dla dzieci zamieszczano tak krwawą opowieść...

Robert Louis Stevenson
Wyspa Skarbów
Treasure Island


Kiedy w tawernie "Admiral Benbow" zjawia się stary pirat Bill Bones, młody Jim Hawkins nie podejrzewa nawet, że niedługo całe jego życie zmieni się o 180 stopni. Pirat umiera, w dramatycznych okolicznościach, a Jim zdobywa pozostawioną przez niego mapę prowadzącą do ukrytych skarbów. Przekazuje ją doktorowi Livesey'owi, a ten przy pomocy miejscowego dziedzica organizuje morską wyprawę na wyspę skarbów. Jim trafia na statek jako chłopiec okrętowy i wkrótce odkrywa, że nie wszyscy zaokrętowani marynarze godni są zaufania.  Długi John Silver, kucharz okrętowy z drewnianą nogą, pozornie przyjacielski, podburza kamratów i spiskuje przeciwko kapitanowi. Livesey, dziedzic i Jim mają po swojej stronie tylko kilku ludzi. Jeśli chcecie się dowiedzieć, czy uda im się ujść z życiem ze statku, który właśnie zamienił się w pułapkę, trafić na wyspę i odnaleźć skarb, przeczytajcie. Świetna zabawa gwarantowana.

Klasyka powieści przygodowej - wciągnęła mnie tak samo, jak mojego tatę pół wieku wcześniej. Zachwyciła mnie nie tylko akcja, ale i doskonale odmalowane postaci piratów. Tak mnie wciągnął świat nieokrzesanych wilków morskich, że aż ciężko mi było zejść ze statku ;)

Książki wysłuchałam w postaci audiobooka po polsku, ale polskie okładki tej powieści są tak marne, że zamieszczam jako ilustrację starą i piękną angielską wersję.

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Przez dziurkę od klucza - Krystyna Siesicka


Czy to powieść, czy raczej zbiór opowiadań? Nie, raczej zbiór scenek, takich właśnie podglądanych przez dziurkę od klucza.

A kogo podglądamy? Zwykłą rodzinę przy zwykłych czynnościach. Najczęściej widzimy babunię i jej dwie wnuczki Joasię - uczennicę i Oleńkę, która ma już męża Piotra i córeczkę Zuzię. W domu mieszkają jeszcze rodzice dziewcząt, a od czasu do czasu do pełnej rodzinnego ciepła kuchni zagląda zaprzyjaźniony student Janek.

Śledzimy różne wydarzenia, przy okazji których babunia udziela swoim wnuczkom, częściej Joasi, różnych życiowych, praktycznych lub nie, porad. Co dla mnie szczególnie ciekawe - babunia dzieli się też swoimi wypróbowanymi przepisami - na kotlety mielone, na twarożek robiony samodzielnie, na przekładane wafle i inne pyszne rzeczy. Chętnie je wypróbuję, tylko jednego artykułu nie rozgryzłam - kto wie, co to były "alberty"???

Abstrahując od poglądów i działalności autorki na szczęście w tej książce jakiegoś natręctwa propagandowego nie widać. Teraz jest to raczej już "urocza ramotka". Tego świata nie ma, wiele się zmieniło, niekoniecznie na lepsze.

Podobała mi się ta wielopokoleniowość w domu, to, że tak naturalnie panie przekazywały sobie "wiedzę tajemną". Podobało mi się to, że była to zwyczajna rodzina, jakich wiele, a jakie rzadko są bohaterami powieści. Pewnie jeszcze do niej wrócę.

Panna Billy - Eleanor H. Porter


Panna Billy ma wątpliwe szczęście do okrutnie kiczowatych okładek polskich wydań. Poniżej zamieszczam jedną - chyba i tak najznośniejszą, a obok piękną starą wersję angielską.

Panna Billy to poprzedniczka Pollyanny, choć niestety znacznie mniej udana. Historia rozgrywa się w Ameryce na początku XX w. Bohaterka, nastoletnia dziewczyna o nietypowym męskim imieniu Billy, właśnie utraciła ciotkę - swoją jedyną opiekunkę. Rodzice zmarli dużo wcześniej i teraz Billy została zupełnie sama. To osamotnienie doskwiera jej na tyle, że decyduje się napisać do przyjaciela swego ojca z młodości, Wiliama. Wie o nim tylko tyle, że to na jego cześć otrzymała imię (Billy to zdrobnienie).

Wiliam, wdowiec około czterdziestki, całkiem nieświadom istnienia swej imienniczki, mieszka w wielkim domu ze swymi młodszymi braćmi - muzykiem Cyrylem, mrukiem i wrogiem kobiet, oraz malarzem Bertramem. Kiedy przychodzi list od Billy, po długim biciu się z myślami (i z braćmi ;) ) zgadza się na przyjazd, jest jednak przekonany, ze Billy to chłopiec. Przygotowuje pokój przystrojony w strzelby i kolekcję pająków, więc jest w szoku, gdy na dworcu spotyka uroczą dziewczynę z puchatym kotkiem w koszyku...


Pomysł książki jest bardzo ciekawy, wykonanie - takie sobie. Bohaterowie są niezbyt wnikliwie opisani - trzej bracia mają właściwie każdy po jakimś jednym charakterystycznym rysie, a Billy jest po prostu miłą panienką, która częściej słucha serca niż rozumu. Akcja od drugiego rozdziału zaczyna pędzić, wydarzenia są wspomniane dość powierzchownie, lata mijają, a jedyne do czego zmierza akcja, to rozstrzygnięcie problemu, z kim Billy się zaręczy. Czyta się to raczej bezboleśnie, ale po autorce Pollyanny spodziewałam się czegoś więcej.

Powstał także dalszy ciąg przygód Billy - Miss Billy's decision i Miss Billy married, ale te powieści nie zostały wydane w Polsce.

niedziela, 15 stycznia 2012

U tatusiowej mamy - Edith Unnerstad


Przyznam, że moje pierwsze wyemancypowane, XXI-wieczne skojarzenie poszło w kierunku czułego, "mamusiowatego" ojca. Tymczasem w tytule chodzi o babcię, matkę tatusia...

Szwedzka powieść "U tatusiowej mamy" to urocza, ciepła opowieść, podobna do miękkiego kocyka i kubka gorącej czekolady, która potrafi rozgrzać każde zmarznięte serduszko. Skandynawscy pisarze są mistrzami w tworzeniu takich książek.

Bohater, sześcioletni Pelle, przeżywa właśnie ciężkie chwile - jego mama w ciężkim stanie po wypadku znajduje się w szpitalu. Tata nie może sobie poradzić z przygnębieniem chłopca, dlatego decyduje się na czas rehabilitacji żony wysłać małego do swojej matki, do Skanii na południu Szwecji. Chłopiec początkowo bardzo się opiera - nie zna zbyt dobrze tej babci, a do tego ma mu towarzyszyć jakaś obca i starsza kuzynka, Kaja (dziewczyna, fuj). Szybko jednak okazuje się, że Kaja jest przemiłą towarzyszką, a babcia mądrą i ciepłą kobietą. Wieś, na której mieszka, to świat, który niestety odchodzi (teraz już chyba zanikł, akcja rozgrywa się w latach 50. XX w.): dachy kryje się tu słomą, chodaki struga z kawałka drewna, dla każdego indywidualnie, w ciągu dnia biega się po polach i lasach, a wieczorem opowiada bajki.

Książka jest odpowiednia dla młodszych dzieci, napisano ją prostym, zrozumiałym językiem, a przygody bohaterów są wyraźnie podzielone na rozdziały, więc kilkulatek nie powinien gubić się w akcji. Dla dorosłych to szansa na chwilę powrotu do krainy beztroskich słonecznych wakacji.

Edith Unnerstad, U tatusiowej mamy, Nasza Księgarnia 1970
Zamieszczam zdjęcie oryginalnej okładki, bo niestety nie mogę znaleźć polskiej porządnej jakości.

czwartek, 12 stycznia 2012

Gucio zaczarowany - Zofia Urbanowska

"Gucio, niegrzeczny chłopczyk, został zamieniony w muchę.
Mył się według obrządku much pod skałą cukru
I prostopadle biegał po jaskiniach sera.
Leciał przez okno w jarzący się ogród.
I tam, nieposkromione promy liści
Wiozły kroplę napiętą od nadmiaru tęczy,
Mszyste parki z krynicami światła rosły w górach kory,
Sypał się cierpki pył z giętkich kolumn w środku cynobrowych kwiatów." /Cz. Miłosz "Gucio zaczarowany"/

Zofia Urbanowska to pisarka i dziennikarka żyjąca w latach 1849-1939. Pochodziła ze zubożałej rodziny ziemiańskiej. Po zdaniu matury zmuszona była podjąć pracę zarobkową - początkowo jako redaktorka i korektorka w "Przeglądzie Tygodniowym" a od roku 1874 rozpoczęła pracę na pensji dla dziewcząt prowadzonej przez Jadwigę Sikorską. W późniejszych latach współpracowała z "Przeglądem Pedagogicznym" oraz "Wieczorami Rodzinnymi". Jest autorką kilku powieści dla dzieci i młodzieży, z których najbardziej znaną jest napisany w 1884 roku "Gucio zaczarowany".
Książeczka opowiada o perypetiach ośmioletniego chłopca Gucia H., który za swoje lenistwo zostaje zamieniony przez wróżkę w małą muchę. Będzie pozostawał w tej nikczemnej postaci do chwili aż zmieni swoje postępowanie i stanie się pracowitym i odpowiedzialnym młodym człowiekiem. Aby małemu pokutnikowi nie stała się krzywda wróżka daje mu czerwoną czapeczkę - jest to znak rozpoznawczy, mówiący, że mucha to w rzeczywistości zaczarowany człowiek, a równocześnie chroni go ta czapka przed większymi od niego stworzeniami.
Gucio w swojej owadziej postaci styka się z różnymi zwierzętami i ze zdziwieniem zauważa, że każda, nawet najmniejsza istotka ma jakieś zajęcie, które wykonuje dla pożytku ogólnego. Poznaje również Gucio inną zaczarowaną osobę, a mianowicie zamienioną w pszczółkę Joasię, która z kolei ponosi karę za niegrzeczne zachowanie wobec służącej. Książeczka, jak przystało na czasy w których powstała jest przesiąknięta dydaktyzmem, ale czyta się ją dosyć przyjemnie i mój siedmioletni synek był nią dosyć zainteresowany:)
Oprócz pochwały pracy i generalnej krytyki próżniactwa ma ta urocza opowiastka jeszcze jeden temat. Autorka przedstawia bowiem w bardzo przystępny sposób anatomię poszczególnych zwierząt z którymi spotyka się Gucio w swojej wędrówce, opisuje ich zwyczaje, pożywienie i miejsce zamieszkania. Zaznaczyć trzeba, że niektóre opisy mogą nas trochę szokować, są bowiem niezwykle naturalistyczne - chociażby scena w której żuk grabarz tłumaczy chłopcu w jaki sposób przebiegają procesy gnilne w ciałach martwych zwierząt. Pamiętać należy, że książka powstała prawie 130 lat temu - w tamtych czasach nieco inaczej podchodzono do śmierci, dzieci od najmłodszych lat były z nią oswajane i przyjmowały jako coś naturalnego - właściwie w większości książek dla młodego czytelnika z tamtego okresu, czy to polskich czy zagranicznych,  ten motyw się przewija.  
W okresie kiedy Urbanowska napisała swoją powiastkę powstawało wiele książek dla dzieci na temat przyrody ale jej utwór poprzez swoją bajkowo fantastyczną konwencję zdecydowanie się na ich tle wyróżnia.
To najnowsze wydanie  "Gucia zaczarowanego" oparte jest na wydaniu przedwojennym z 1932 roku, zachowany jest w nim styl oryginału i ówczesne słownictwo, ale nie stanowi to praktycznie żadnej przeszkody jeśli chodzi o odbiór lektury przez młodego czytelnika.
Niestety ma to wydanie jedną wadę, a mianowicie stronę graficzną. Otóż autorem ilustracji do książki jest Bohdan Butenko. Nie mnie oceniać walor artystyczny jego rysunków, ale ta akurat książka wręcz prosi się o realistyczne obrazki lub nawet fotografie przedstawiające występujące w tekście zwierzęta oraz rośliny. Czytając "Gucia" z moim dzieckiem przerywaliśmy lekturę, żeby poszukać w internecie zdjęcia żołny, pająka nartnika, ćmy "trupiej główki" i wielu innych istotek, które były co prawda dosyć dokładnie opisane, jednak obraz byłby świetnym uzupełnieniem tekstu.

Myślę, że dobrze się stało, że ta bardzo popularna pod koniec XIX i w pierwszej połowie XX wieku książeczka, na której wychowało się kilka pokoleń Polaków, która była  lekturą dzieciństwa m.in. Jarosława Iwaszkiewicza, Aleksandra Watta czy Czesława Miłosza została wznowiona, a tym samym przypomniała o sobie współczesnemu czytelnikowi. 
To wartościowa lektura dla dzieci, ale również dla dorosłych - bo niestety większość z nas ma większą wiedzę na temat amazońskiej dżungli (chociażby z programów Wojciecha Cejrowskiego) niż o zwykłej łące. I to nie tylko mieszkańcy miast niestety...

wtorek, 10 stycznia 2012

Timur i jego drużyna - Arkady Gajdar


Ta radziecka ciekawostka nie była lekturą moich lat dziecięcych. Na tyle jednak często spotykałam się z określeniem "Timur i jego drużyna", że chciałam dowiedzieć się kto zacz.

Akcja rozgrywa się mniej więcej w 1939 r., w okolicach Moskwy. Dwie siostry, 18-letnia Olga i pięć lat młodsza Żenia, wyjeżdżają na letnisko na wieś. Ich ojciec, oficer Armii Czerwonej, przebywa na froncie. Podczas pobytu na wsi Żenia zaprzyjaźnia się ze swoim rówieśnikiem Timurem, chłopcem-komsomołcem, przywódcą miejscowej drużyny, która stara się utrzymać porządek na miejscu pod nieobecność mężczyzn (łatwo się domyślić, gdzie się podziali). Rodziny opuszczone przez mężów i ojców - żołnierzy znajdują się pod ich specjalną opieką. Tu pomogą przynieść wody, tam narąbać drewna, uspokoją osierocone dziecko, znajdą zabłąkaną kozę - wszystko po kryjomu, bo nie dla poklasku to robią, tylko z poczucia odpowiedzialności. Jednocześnie muszą się zmierzyć z bandą darmozjadów i łobuzów pod przywództwem niejakiego Kwakina. Olga nie wie o tym i zakazuje Żeni kontaktów z Timurem, powodując tym wiele komplikacji.

Książeczka jest cieniutka i czyta się ją błyskawicznie. Przyznam, że mam pewną słabość do dźwięcznych rosyjskich imion i te Żenie i Gieorgije znacznie mi uprzyjemniły lekturę o raczej nieskomplikowanej akcji.

Muszę dodać, że irytuje mnie dopatrywanie się antypolskich akcentów (patrz wpisy na biblionetce) w tej i każdej innej radzieckiej książce (nawet jeśli w wielu takowe były). Gdyby sytuacja opisywana była odwrotna, gdyby bohaterkami były Ania i Marysia, a ich ojciec Jan jechał walczyć na front z ruskimi, to by była ach-jaka-cudowna-patriotyczna-lektura i nie byłoby mowy o antyrosyjskości. Ale książka opisuje stronę radziecką i to pozytywnie i dlatego jest be. Weźmy jednak pod uwagę, że książka powstała w roku 1940, autor zginął w 1941, opisywał wydarzenia na bieżąco, nie miał możliwości oceniania ich z dystansu. Był radzieckim żołnierzem, pisał o tym, co znał. A nawet jeśli w zakończeniu ojciec bohaterek udaje się na front polsko-radziecki, to nigdzie to nie jest to wyraźnie napisane, trzeba się domyślać, bo autor nie wspomina, że bohaterowie idą bić złych Polaków. Skoro tam rozpoczęły się wówczas walki (nie z winy autora), to tam wysłał swojego bohatera.

Nie uważam, że jest to lektura, która wymaga jakiejś przesadnej gloryfikacji, ot książeczka dla młodzieży, jakich wiele - o dzielnej podwórkowej bandzie "dobrych" walczących przeciwko "złym". Tyle, że w interesujących pod względem historycznym realiach - więc może raczej dla zainteresowanego dorosłego niż dla dziecka. A jak dziecko ma ochotę przeczytać, to mu po prostu trzeba parę rzeczy wyjaśnić, co to komsomoł, a co Armia Czerwona.

Kontrowersje dotyczące autora to już inna sprawa, czy był odpowiedzialny za rozstrzeliwanie kobiet i dzieci niestety nie wiem, ale mało kto na wojnie pozostaje świętym.

Arkady Gajdar, Timur i jego drużyna. Młodzieżowa Agencja Wydawnicza 1982

poniedziałek, 9 stycznia 2012

W pajęczynie życia - L.M. Montgomery

L.M.Montgomery całe życie pragnęła napisać prawdziwą powieść dla dorosłych. Jednak obie, które stworzyła dla tego odbiorcy - Błękitny zamek i W pajęczynie życia - koniec końców trafiły na półki z literaturą młodzieżową.


 


O starym dzbanie Darków opowiadano tuzin historii. Ta będzie prawdziwa. (s. 7)

Jedyna powieść L.M. Montgomery, której aż do tej pory nie czytałam, ma budowę dla tej autorki nietypową. Nie ma tu jednej bohaterki, której losy śledzimy. Jest cały klan spowinowaconych ze sobą rodzin Penhallowów i Darków. Na czele klanu stoi ciotka Becky, złośliwa staruszka. Nie stoi jednak za długo, bo już na wstępie powieści umiera, zostawiając po sobie w spadku zabytkowy holenderski dzban, rodzinną pamiątkę, o posiadaniu której marzą pozostali członkowie klanu. Kto go dostanie? Może słodka, radosna i szczęśliwie zakochana Gay, a może przez nikogo nie kochana Margaret? Może jeden z Samów, emerytowanych marynarzy, Duży lub Mały? Może Joscelyn, która z nieznanych powodów porzuciła swego męża kilka godzin po ślubie i od 10 lat z nim nie rozmawia? Może mały osierocony Brian, zawsze głodny  zmarznięty, albo owdowiała Donna? Nie wiadomo, bo ciotka Becky kazała wszystkim czekać aż rok na ujawnienie swej woli. Przez ten czas każdy będzie się starał zasłużyć na zdobycie "relikwii", wprowadzając zmiany w swoim życiu. Zmiany, które mogą okazać się ważniejsze niż jakiś tam dzban...

Widać, że powieść została napisana dla innej grupy wiekowej niż Anie i Emilki. Mnogość wątków, doroślejsze emocje, a nawet wzmianka o "niczym nie osłoniętych wdziękach kobiecych" - odróżniają "Pajęczynę" od pozostałych dzieł. Nie zmienia to jednak faktu, że jakoś mnie ta powieść nie zachwyciła. Bardzo przypominała mi jej opowiadania - za którymi nie przepadam - tylko splecione wspólnym wątkiem dzbana. Każdy z bohaterów opisany jest dość powierzchownie, więc do nikogo nie udało mi się przywiązać, a tym samym głębiej zainteresować jego/jej losem. W dodatku wszystkie fabularne rozwiązania (poza podstawową kwestią dzbana) były zupełnie jasne dla każdego fana twórczości tej pisarki - już po pierwszym rozdziale byłam pewna, kto się z kim zejdzie, a kto rozstanie i nie pomyliłam się ani razu.

Cieszę się, że "nadrobiłam" tę powieść, żałuję, że żadnej nie ma już przede mną, ale pozostanę wielbicielką jej powieści "dziewczęcych".

 
P.S. To kolejna książka, która na polskim rynku funkcjonuje pod dwoma zupełnie różnymi tytułami. Oryginalnie nazwana "A Tangled Web", w Polsce została wydana najpierw jako "W pajęczynie życia", a później - "Dzban ciotki Becky".




L.M.Montgomery, W pajęczynie życia, Novus Orbis, 1995

sobota, 7 stycznia 2012

Patty - Jean Webster

Prawdopodobnie większość dziewcząt miała okazję poznać bohaterkę stworzona przez Jean Webster - Agatę z "Tajemniczego opiekuna", która wysłana do szkoły przez nieznanego dobroczyńcę, pisze do niego listy. Druga bohaterka Jean Webster, Patty, jest chyba mniej w Polsce znana.


Zapewne dla zmylenia przeciwnika, przepraszam, czytelnika, Just Patty została w Polsce wydana pod trzema różnymi tytułami: "To właśnie Patty", "Niesforna Patty" i "Patty". To jedna i ta sama książka.

Akcja rozgrywa się na przełomie XIX i XX w. w Stanach Zjednoczonych. Patty to urocza, chociaż w istocie niesforna nastolatka, która uczy się w szkole z internatem. Rozbrykane dziewczę wraz z przyjaciółkami psoci co niemiara, przyprawiając nauczycielki o siwe włosy, a czasami sama pakuje się w nie lada kłopoty. Przy tym wszystkim ma jednak dobre serce, które zyskuje jej sympatię czytelnika.

Dalsze losy Patty zostały opisane w powieści "Patty i Priscilla" - opowiada ona o kolejnym ich etapie edukacji, czyli koledżu. Dziewczęta poważnieją niewiele, więc książka przesycona jest poczuciem humoru (chociaż nie brak i refleksji, kiedy Patty uświadamia sobie wreszcie, że z zakończeniem nauki jej dzieciństwo także skończy się nieodwołalnie). Autorka napisała tę powieść na podstawie własnych doświadczeń, wkrótce po ukończeniu nauki, więc stanowi ona wierny obraz środowiska akademickiego tamtych czasów.

Według Wikipedii, książka ukazała się Polsce także jako "Wesołe kolegium".

Nawiasem mówiąc, "Patty i Priscilla" ("When Patty Went to College", 1903) to literacki debiut autorki. Dopiero później, bo w 1911, ukazał się prequel, czyli "Patty". Może dlatego "Patty" wydała mi się literacko lepsza, niemniej obie czytało się niezwykle przyjemnie.

Polecam wszystkim wielbiciel(k)om powieści pensjonarskiej, "Tajemniczego opiekuna", "Ani na uniwersytecie" i każdemu, kto potrzebuje relaksu i poprawy humoru.

Jean Webster, Patty, RYTM 2007
Jean Webster, Patty i Priscilla, RYTM  2009

czwartek, 5 stycznia 2012

Seria o Tomku Wilmowskim - Alfred Szklarski

Trochę się zastanawiałam o jakiej książce powinnam napisać najpierw. Czytanie jest moją pasją od dawna i nie był to łatwy wybór. Po namyśle zdecydowałam się opisać serię książek o Tomku Wilmowskim, autorstwa Alferda Szklarskiego. Myślałam jeszcze o Ani Shirley, ale stwierdziłam, że jest ona nadal tak popularna, że z pewnością z czasem znajdzie się i wpis o niej.
Nie jestem natomiast pewna, jaką popularnością cieszy się Tomek Wilmowski.

Alfred Szklarski rozpoczął cykl książek, wydaniem w 1957 roku "Tomka w krainie kangurów". Potem kolejno ukazywały się następne tomy, których spis znajdziecie na końcu recenzji.
Chłopca poznajemy w 1902 roku jako młodzieńca, mieszkańca
Warszawy. Wychowuje go jego wujostwo, państwo Karscy. Ojciec musiał opuścić kraj na skutek represji carskich. Tomek również buntował się. Nie chciał mówić po rosyjsku i uczyć się historii tego kraju. Jego marzeniem było dołączyć do ojca.
Pewnego dnia to marzenie ma się spełnić. Tomek ma się spotkać z ojcem w Londynie, by tam kontynuować naukę.
Andrzej Wilmowski pracuje jako łowca dzikich zwierząt do ogrodów zoologicznych. Jego towarzyszami i najbardziej zaufanymi przyjaciółmi są: Jan Smug i bosman Tadeusz Nowicki.
W ich towarzystwie Tomek przeżyje wiele niezapomnianych przygód. Na pierwszą wyprawę wyruszą do Australii, gdzie chłopiec zyska nowych przyjaciół.

Kolejne tomy opisują kolejne podróże, coraz starszego Tomka po różnych kontynentach i krajach.
Te podróżnicze książki mają zawierają również duży aspekt dydaktyczny, nie zawsze sprawnie przedstawiony. Podczas długich wędrówek i odpoczynków nasi bohaterowie toczą rozmowy na temat geografii i przyrody otaczającego ich środowiska. Ich wiedza jest szalenie rozległa. Smuga i Andrzej Wilmowski, a potem sam Tomek, przedstawiają prawdziwe wykłady na różne tematy. Nie ma dla nich tajemnic niezbadanych, a na każdą wędrówkę ruszają gruntownie przygotowani.
Również opiekunowie Tomka są ludźmi prawie bez skazy. Polscy emigranci, marzący o wolnej Polsce, szlachetni i honorowi. Tajemniczy Smuga i ojciec stają się dla Tomka wzorami do naśladowania. Nawet nieco rubaszny, wprowadzający aspekt humorystyczny, bosman Nowicki to człowiek, który wprawdzie czasem szybciej coś zrobi niż pomyśli, ale zawsze ma dobre pobudki.

Tomek Wilmowski był jednym z moich ulubionych bohaterów z dzieciństwa. Któż nie chciałby, przeżyć takich przygód? Nadal lubię powracać do tych lektur, choć z czasem ich dydaktyzm wydaje się nieco natrętny, a wiadomości geograficzne i przyrodnicze przemycone w sposób trochę sztuczny.
Ale przygody są nadal wspaniałe, nadal robią wrażenie i pozwalają czasem odetchnąć od zalewu książek dziecięcych i młodzieżowych w klimacie fantasy.

Pełny cykl o Tomku Wilmowskim zawiera:

Kliknijcie na odpowiedni tytuł, żeby przeczytać notki w Wikipedii.

Wpis opublikowałam również na swoim blogu: Książkowe podóżowanie na który serdecznie zapraszam.
Będę wdzięczna za dodawanie do odwiedzanych blogów i wszelkie komentarze.

Zaczarowane baletki - Noel Streatfeild


Ogromnie żałuję, że nie miałam okazji przeczytać "Zaczarowanych baletek" w dzieciństwie, bo książka jest naprawdę urocza. A że jako dziewczynka miałam obsesję na punkcie baletu, pewnie spodobało mi się podwójnie. Chociaż, wbrew tytułowi, balet nie jest wcale głównym tematem tej powieści. A baletki wcale nie są zaczarowane. Ale zacznijmy od początku...

Akcja rozgrywa się w pierwszych dekadach XX w., w Londynie. Pewien starszy pan, naukowiec zafascynowany skamielinami (fosyliami) przygarnia osieroconą krewniaczkę, Sylwię. Kiedy dziewczynka podrasta, jej opiekun udaje się w bardzo długą podróż, z której zamiast pamiątek przywozi (lub przesyła)... nie, nie pamiątki, ale... dzieci. Najpierw do domu trafia malutka Paulina, uratowana z zatopionego Titanica. Wkrótce potem mała Rosjanka Piotrowna, której rodzice zmarli, a na końcu Pusia, córeczka francuskiej baletnicy, która wybrała karierę zamiast dziecka. Starszy pan, zwany przez dziewczynki Dziamem, opiekuje się podopiecznymi, ale - tylko teoretyczne. W praktyce znika na kilkanaście lat i słuch o nim ginie, a cała opieka spada na barki młodej Sylwii i jej dawnej niani.

Tymczasem dziewczynki dorastają, a zasoby finansowe nikną. W obliczu nędzy konieczne staje się zapewnienie dzieciom źródła utrzymania i w ten sposób dziewczęta trafiają do szkoły teatralno-tanecznej, a stamtąd - na scenę. Każda ma jakiś talent: Paulina - aktorski, Pusia - baletowy, a Piotrowna... cóż, Piotrowna ma nieprzydatny zupełnie na scenie talent do sprzętów mechanicznych...

Noel Streatfeild przez 10 lat występowała w teatrze. Pisała więc o tym, na czym się znała od podszewki, czy może raczej - od kulis. Sama nigdy za kulisami prawdziwego teatru nie byłam (zwłaszcza angielskiego i to w latach 20.), dlatego z wielkim zaciekawieniem chłonęłam doskonale odmalowane detale. Dziewczęta są wyraziste i urocze, a ich losy ciekawe, czego można chcieć więcej?

W oryginale książka ma tytuł "Ballet shoes", czyli po prostu 'baletki', nie wiem, czemu polski wydawca dorzucił słowo 'zaczarowane', bo nijak się to ma do treści. Inna sprawa, ze i oryginalny tytuł nie oddaje wiernie zawartości, ale za to zapoczątkował całą "butową" serię. Następne w kolejności były "Tennis shoes", potem "Circus shoes", "Theater shoes" itd. Niestety w Polsce wydano tylko jeszcze jedną książkę pt. "Złota jabłoń" ("Apple Bough", wydana też jako "Travelling shoes"), ale mam nadzieję, że pozostałe uda mi się poznać w oryginale.

"Zaczarowane baletki" zostały co najmniej dwukrotnie zekranizowane - jako miniserial z 1975 r. oraz film z 2007 r. z Emmą Watson, który recenzowałam na moim blogu.

Polecam gorąco.

Noel Streatfeild, Zaczarowne baletki (Ballet shoes), Rytm, 1997.

Gotowi?

Z radością zapraszam Was do udziału w przedsięwzięciu "Klasyka Młodego Czytelnika". Jego celem jest ocalenie od zapomnienia literatury, która przez lata rozbudzała wyobraźnię najmłodszych czytelników. Wierzę, że każde dziecko powinno mieć szansę przejść przez drzwi szafy do Narnii, spacerować ulicą Czereśniową z Mary Poppins, odwiedzać Prosiaczka w Stumilowym Lesie i odkrywać wszystkie te niezwykłe miejsca, które potrafią przemienić najnudniejszy deszczowy dzień w fantastyczną przygodę.



 
Mam nadzieję, że dołączycie do mnie we wspominaniu znanych i odkrywaniu nowych skarbów literackich. Blog jest otwarty dla wszystkich chętnych - każdy może dodawać posty z recenzjami książek. Zachęcam także do tworzenia wpisów reminiscencyjnych pt. "Książki mojego dzieciństwa" - możecie w nich opowiedzieć o książkach, na których się wychowaliście i które są Wam wyjątkowo drogie. Wystarczy w komentarzu podać swój adres email, a ja wyślę Wam kluczyk do bloga.


Szczegóły i zasady funkcjonowania znajdziecie w zakładce "O blogu".