wtorek, 22 maja 2012

Pępek węża - Ewa Lach

Ewa Lach jest autorką chyba zupełnie nieznaną czytelnikom poniżej trzydziestki. Ci starsi pamiętają cykl o rodzinie Sawanów oraz „Romeo, Julię i błąd szeryfa”. Te pisane z humorem i pełne celnych obserwacji obyczajowych powieści o nastolatkach i ich problemach niewiele się, moim zdaniem, zestarzały, pomijając może peerelowskie realia. Zasługa to niezwykle naturalnego języka pisarki, która nie siliła się na młodzieżowe stylizacje ani nie operowała drętwym językiem częstym nawet w młodzieżowych utworach z epoki (może dlatego, że sama debiutowała jako szesnastolatka powieścią napisaną trzy lata wcześniej – tyle bowiem trwało w latach sześćdziesiątych wydanie książki). Czyniąc narratorami powieści ich nastoletnich bohaterów, unikała też konieczności rozsnuwania dydaktycznego smrodku, co nie oznacza, że książki nie miały wartości wychowawczych: bohaterowie jednak uczyli się na własnych błędach i sami dochodzili do odpowiednich wniosków.
Przypominam Ewę Lach dlatego, że niedawno wpadł mi w ręce „Pępek węża”, wydany w 1987 roku. Przed lekturą dałbym sobie głowę uciąć, że wcześniej tej powieści nie widziałem na oczy, po przeczytaniu nie jestem już tego taki pewien, gdyż całość brzmiała dość znajomo. Być może dlatego, że skrojona jest według wzoru dobrze opanowanego przez autorkę, co jednak nie oznacza wtórności i nudy.
„Pępkiem węża” jest Renata Miś. Jak sama wyjaśnia: „Jestem pępkiem węża! [...] Turystycznego, rodzinnego. Wiesz, taki się czasem formuje rządek pod górkę. Głowa węża: tata, szyja: babcia [...]. Pierś węża to mama, bo głównie zajmuje się karmieniem. Pępek to ja, a ogon: reszta”. Podczas wakacyjnej wyprawy z wężem rodzinnym w góry poznaje Rafała, a ta przypadkowa znajomość ściągnie na nią kłopoty. Po powrocie do domu Renata z niepokojem zaczyna obserwować, jak stosunki między rodzicami zaczynają się psuć: padają ostre słowa, zarzuty, pretensje. Dziewczyna za przyczynę zamętu uznaje Pannę Magister, współpracowniczkę ojca, która prosi go o pomoc w jakichś doświadczeniach, a potem zaczyna coraz częściej odwiedzać w domu. Przejęta domniemanym rozpadem małżeństwa rodziców Renata zaczyna mieć problemy w szkole, pogarszają się też jej stosunki z koleżankami, gnębi ją zazdrość o ładną i utalentowaną kuzynkę, która pomieszkuje u Misiów. Coraz częściej słyszy wyrzuty matki i kazania ojca. Wreszcie postanawia wymyślić coś, żeby uratować swoją rodzinę i odstraszyć nielubianą Pannę Magister. Podejmuje też próbę wyciągnięcia się z dwój i zaprzyjaźnienia z dotychczasową rywalką z klasy. Znienacka na jej życiu mrocznym cieniem kładzie się niepokojąca postać Rafała, który okazuje się narkomanem. (Swoją drogą, w jakiej sielankowej epoce rozgrywa się akcja: ojciec chemik musi wyjaśnić swoim dzieciom, co to są narkotyki i czym grozi ich zażywanie. Dziś pewnie zostałby przez progeniturę zabity śmiechem i poinformowany, co zażywa się na szkolnych wycieczkach i jakie są efekty. No może przesadzam, przypuszczalnie szczerość w stosunkach rodzice-dzieci aż tak nie wzrosła).
Akcja toczy się wartko, nie brakuje dramatycznych zwrotów, tylko humoru jakby mniej niż w innych powieściach Ewy Lach. Na tle dzisiejszej literatury dla nastolatków, złożonej chyba wyłącznie z tłumaczonych pamiętników księżniczek i tłuczonych seryjnie (podejrzewam, że przez automaty) romansów wampirycznych, książka wypada zaskakująco świeżo, mimo upływu lat. Nie wiem, czy z tą opinią zgodziliby się gimnazjaliści. Dla nich pewnie Renata Miś i jej problemy to jakiś kompletny Spitsbergen (jak mawia bohaterka), a sama powieść to koszmarna ramota (zamiast „ramota” wstawić dowolne młodzieżowe słowo oznaczające obciachowy staroć). I na dodatek bohaterowie, żeby zadzwonić, biegają do sąsiadów. A to już zupełnie nie do pojęcia. Starszym natomiast polecam, może nie na początek znajomości z twórczością Ewy Lach, ale dla jej rozszerzenia.
Ewa Lach, Pępek węża, Czytelnik 1987.

sobota, 19 maja 2012

Tajemnica Abigel - Magda Szabó

Magda Szabó. Po raz pierwszy zetknęłam się z tym nazwiskiem gdzieś na studiach, ale nijak nie mogę sobie przypomnieć gdzie? jak? dlaczego? Potem czytałam recenzję Świniobicia tejże autorki ,u jednej z blogerek. Pomyślałam, że warto dowiedzieć się czegoś więcej. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam, że ludzie zabijają się o książki Szabó, a jedna z nich Tajemnica Abigél, szczególnie cieszy się dużą popularnością. Moja ciekawość została rozbudzona, rozpoczęłam poszukiwania w bibliotekach. Niestety książka była w ciągłym ruchu i może do dziś bym na nią czekała, gdyby nie wznowienie w wydawnictwie Bona. Dzięki uprzejmości tegoż wydawnictwa otrzymałam egzemplarz recenzyjny i oto właśnie zamierzam się z wami podzielić moimi zachwytami. 
Magda Szbó żyła w latach 1917-2007. Ukończyła Uniwersytet w Debreczynie i uzyskała uprawnienia do nauczania łaciny i węgierskiego. Wyszła za mąż za Tibora Szobotkę, znanego tłumacza i pisarza.
Rozpoczęła karierę jako poetka dwóch tomików wierszy:  Owieczka Powrót do ludzi. W 1949 roku otrzymała nagrodę Baumgarten Prize. Prawdopodobnie jeszcze tego samego dnia Szabó została aresztowana ze względów politycznych i natychmiastowo zwolniona z Ministerstwa Religii i Edukacji. Aż do roku 1958 zabraniano drukować jej utworów. Pracowała wtedy jako nauczyciel w szkole publicznej. W czasie przymusowego milczenia twórczego Szabó porzuciła poezję na rzecz prozy. 

Już pierwsza powieść Fresk, przyniosła jej uznanie i popularność, a dalsze pozycje takie jak Drzwi zamknięte (za tę powieść autorka otrzymała francuską nagrodę Prix Femina za najlepszą powieść obcojęzyczną) , Świniobicie, Piłat ugruntowały tylko jej pozycjęW 1970 roku ujrzała światło dzienne Tajemnica Abigél, powieść dla młodzieży, która przyniosła autorce międzynarodową sławę  Akcja powieści toczy się na Węgrzech, w latach czterdziestych ubiegłego wieku. Główna bohaterka, nastoletnia Gina Vitay żyje jak każda nastolatka z bogatego domu. Spędza czas na herbatkach u cioci Mimó,  z przyjaciółkami, zawiera pierwsze znajomości damsko-męskie, uczy się języków obcych ze swoją osobistą guwernantką Marchelle.  Nagle jednak z niewiadomych przyczyn jej sielankowe życie musi ulec zmianie. Trwa wojna i guwernantka musi zostać odesłana do Francji, gdyż jej naród walczy po przeciwnej stronie barykady. Jako, że Gina nie ma matki, zostaje przez ojca generała wywieziona do kalwińskiej pensji im Biskupa Matuli w Arkodzie. Właściwie ciężko to miejsce nazwać szkołą z internatem. Pensja Matuli to istna twierdza z kratami w oknach. Każda z wychowanek przed wejściem za mury uczelni musiała zostawić cały swój dobytek, łącznie z bielizną, biżuterią, szczoteczką do zębów itp. Dziewczynka jest przerażona i nie może zrozumieć, jak ojciec mógł  wywieźć ją w tak okropne miejsce, gdzie nie można się bezkarnie śmiać, przytulać, rozmawiać. Nie można mieć nawet swojej ukochanej przytulanki. 
 Dopiero po długim czasie Gina pozna prawdziwy powód tak radykalnej zmiany w jej życiu. Wiedza ta jednak sprawi, że stanie się z dnia na dzień dorosłą kobietą. Na razie jednak Gina ma większy problem. Już na początku popadła w konflikt z innymi wychowankami pensji, które od tej pory traktują ją jak powietrze. Dziewczyna początkowo butna i zadziorna, pod wpływem wielu doświadczeń łagodnieje, dorasta i wreszcie zaczyna powoli przyzwyczajać się do tego miejsca, szczególnie, że po rozmowie z ojcem (nie chcę dokładnie opowiadać, żeby nie zepsuć wam lektury) wie, że będzie musiała zostać w Matuli jeszcze bardzo długo.  Ciężkie chwile pomaga jej przetrwać tajemnicza Abigél, która czuwa nad wychowankami pensji od wielu lat. Kiedy teraz czytam to co napisałam, wydaje się, że ktoś, kto jeszcze nie czytał tej książki, może pomyśleć, że to zwykła powieść pensjonarska jakich wiele. A jednak nie! Książka ma coś takiego w sobie, że nie można się od niej oderwać. Co dziwi, szczególnie, że autorka użyła dosłownie kilku dialogów. Nie przeszkadza to jednak w żaden sposób prowadzić wartkiej akcji, która w ani jednym miejscu nie powoduje senności czy znużenia.  Tajemnica Abigél  to powieść o trudnym dorastaniu na pensji w czasie wojny, która jest wyraźnym tłem.  Dziewczynki mimo młodego wieku, stykają się z takimi pojęciami jak ruch oporu, śmierć, prześladowania Żydów. Mimo swoich kilkunastu lat rozumieją powagę sytuacji i nawet poważanym nauczycielom nie udaje się ich oszukać. Mamy tutaj też niewielki wątek sensacyjny związany z Giną i jej ojcem, o którym jednak nie mogę więcej napisać, żeby nie zdradzić cennych szczegółów.
Bardzo żałuję, że książka nie wpadła w moje ręce, kiedy byłam w wieku Giny. Podejrzewam, że zrobiłabym ona na mnie jeszcze większe wrażenie (jeśli się da). Mam nadzieję, że powstaną także   wznowienia innych powieści Szabó, bo mam ogromną chęć poznać jej całą twórczość.
Acha! Duży plus za okładkę. Przypomina mi trochę zeszyt szkolny, trochę pamiętnik z kluczykiem (a ten kluczyk z serduszkiem, to klucz do domu Mici Horn, jednej z bohaterek). Nie zdradzę nic więcej, ale gorąco, gorąco polecam.

Na podstawie powieści Magdy Szabó powstał serial, którego niestety nie mogę zdobyć. Znalazła jednak na YouTube.com wszystkie odcinki, niestety w języku węgierskim, ale za to z angielskimi napisami. 

Tytuł: Tajemnica Abigél
Autor: Magda Szabó
Wydawnictwo: Bona
Data wydania: 9 maja 2012
Liczba stron: 351

piątek, 18 maja 2012

Dwa obroty księżyca - Sharon Creech

Początkowo przy tworzeniu szeroko rozumianej listy klasyków dziecięcych planowałam zatrzymać się na autorach, którzy debiutowali w latach 80., czyli w czasach mojego dzieciństwa. Po namyśle dodałam jednak Sharon Creech, która pierwszą książkę wydała w roku 1990. Pisarka ta, wielokrotnie nagradzana*, jest w Polsce znana z dwóch książek - debiutanckiej powieści "Absolutnie zwyczajny chaos" i drugiej z kolei "Dwa obroty księżyca". Obie ukazały się nakładem wyd. Novus Orbis w Serii z Jabłuszkiem, krótkiej i chaotycznej, ale godnej uwagi.



"Dwa obroty księżyca" to piękna i mądra książka - szkoda, że w Polsce tak mało znana. Nie udało mi się nawet znaleźć zdjęcia polskiej okładki.

Salamanka Tree Hiddle to 13-letnia dziewczynka, która przemierza Amerykę ze swoimi dziadkami. Jedzie na spotkanie z matką, która opuściła rodzinę - po pewnych dramatycznych wydarzeniach udała się "na poszukiwanie siebie" i już nie wróciła. Dziadkowie to zwariowana, zakochana w sobie para staruszków. Salamanka umila im drogę o przygodach swojej przyjaciółki Phoebe, której matka także pewnego dnia zniknęła z domu. Dziewczynki podejrzewają o niecną zbrodnię (morderstwo? porwanie?) sąsiadkę Phoebe, panią Cadaver (z ang. "zwłoki").

Co Salamanka zyska w tej podróży, a co straci? Co się stało z mamą Phoebe? Sensacyjna niemal akcja wciąga, żeby odsłonić przed Czytelnikami prawdy o miłości, tożsamości, sensie życia i śmierci.

Ważna książka - nie tylko dla młodzieży, gorąco polecam.


* Otrzymała między innymi brytyjski Carnegie Medal, którym nagrodzono wcześniej m.in. Noel Streatfeild, Mary Norton, Philippę Pearce, Philipa Pullmana i Terry'ego Pratchetta, oraz amerykański Newbery Medal, którego finaliści są w Polsce mniej znani, ale na pewno każdy słyszał o Hugh Loftingu ("Podróże Doktora Dollitle") i Laurze Ingalls Wilder ("Mały domek na prerii").

środa, 16 maja 2012

Małe trolle i wielka powódź - Tove Jansson


 „Małe trolle i dużą powódź” to pierwsza historia, w której pojawił się Muminek i jego Mama, Tatuś jako porzucający rodzinę wielbiciel przygód i mały zwierzaczek kropka w kropkę przypominający przyszłego Ryjka. Wszystko w tym opowiadaniu jest jeszcze szkicem, zapowiedzią przyszłego rozwoju. Zaczyna się w stylu, do którego przywykliśmy:
Musiało być już późne popołudnie, gdzieś pod koniec sierpnia, kiedy Muminek i jego Mama weszli w samo serce wielkiego lasu. Było całkiem cicho i tak ciemno między drzewami jak po zapadnięciu zmroku. Tu i ówdzie rosły olbrzymie kwiaty świecące własnym światłem niczym migotliwe lampy, a głęboko wśród cieni poruszały się małe bladozielone punkciki.
Dalej jednak autorka jeszcze nie umie (a może nie chce, jak wynikałoby z jej wstępu) oderwać się od elementów konwencjonalnej baśni, wprowadzając bohaterów zupełnie niepasujących do historyjki o trollach: jakąś kwiatową wróżkę w typie Calineczki, Starego Pana z ogrodem stworzonym ze słodyczy (anty-Baba Jaga to miała być?), Marabuta w okularach. Nawet rysunki są jeszcze niepewne, Muminkom brakuje charakterystycznych krągłości, a Mamę Muminka chyba tylko po torebce poznać można w okładkowej jędzy z trąbą słonia, wrzeszczącej na stadko przysadzistych Hatifnatów. 
Jak na niewiele ponad pięćdziesiąt stron rzadkiego tekstu dzieje się zdecydowanie za dużo i nieco za szybko, szczególnie dla przyzwyczajonych do dużo wolniejszego rytmu innych książek o Muminkach. Nie napiszę więc, że zdecydowanie polecam. Ale przeczytać warto, żeby dowiedzieć się, jak to z tymi Muminkami było.

Tove Jansson, Małe trolle i duża powódź, tłum. Teresa Chłapowska, Nasza Księgarnia 1997.

sobota, 12 maja 2012

Karolcia - Maria Krüger

M. Kruger, Karolcia, Wyd. Siedmioróg 1995, s. 134.
 
Wiele osób wymienia "Karolcię" jako jedną z najulubieńszych książek dzieciństwa. Jej obecność w kanonie lektur szkolnych dla najmłodszych sprawia, że nie sposób nie znać tej opowieści o błękitnym koraliku. Któż z nas nie chciał mieć takiego talizmanu! Kto nie marzył o tym, by być niewidzialnym, by latać czy rozmawiać ze zwierzętami! Czytając "Karolcię" można tego było doświadczyć choć w wyobraźni. Maria Krüger, znana autorka literatury dziecięcej, napisała tę powieść w 1959 roku, a więc już od ponad pół wieku kolejne pokolenia czytają o perypetiach sympatycznej dziewczynki.

Karolcia ma osiem ( no, prawie dziewięć) lat, wraz z rodzicami i ciotką Agatą przeprowadza się do nowego mieszkania przy ulicy Kwiatowej. W szparze podłogi starego lokum znajduje śliczny błękitny koralik. Szybko okazuje się, że ma on magiczną moc- spełnia życzenia. Dziewczynka dzieli się swoją tajemnicą z kolegą Piotrem, razem przeżywają niesamowite przygody. Muszą być czujni, by talizman nie wpadł w  ręce złej czarownicy Filomeny, która przybiera ciągle nowe twarze. Przed nimi także pewna misja - ocalić ogród - miejsce zabaw okolicznej dzieciarni. Czy im się to uda i co się stanie z kamyczkiem - trzeba przeczytać!

W opowieści pojawiają się latająca taksówka, domek Baby- Jagi. Indianie oraz zaczarowane kamienne lwy, zwariowane hece dzieją się w domu towarowym i w zoo. Jest także codzienne życie, w którym trzeba rano jeść owsiankę i szybko wracać z podwórka do domu na obiad, żeby mama się nie martwiła. Wśród bohaterów są zarówno dzieci - koleżanki i koledzy głównej dwójki - jak i dorośli, np. wspomniana ciocia,  rodzice, czy sam prezydent miasta, ale również czarownica. Zwyczajność została okraszona magią i baśniowością. Całość jest opowiedziana prostym językiem, zrozumiale dla kilkulatka.

Dla młodego czytelnika najważniejsze i najbardziej przemawiające są przygody, humor, fantastyka. To wszystko jest w "Karolci", ale i nie obędzie się bez nutki nienachalnego dydaktyzmu. Autorka nie prawi morałów, a pozytywne wartości ukazuje poprzez zachowanie, decyzje i czyny bohaterów. Karolcia i Piotr mają możliwość spełnić swe marzenia, na wyciągnięcie ręki mogą mieć najwspanialsze zabawki. Czy jednak piękna lalka warta jest ubytku mocy niebieskiego koralika? Dzieci dokonują wyboru i postanawiają uczynić coś dla innych, dla wspólnego dobra, zależy im na tym, aby wszyscy mieszkańcy ulicy Kwiatowej byli szczęśliwi.

Przyjemnie czyta się "Karolcię", także po latach. Nie ma w niej natłoku szczegółów z minionej epoki, który sprawiałby, że tekst "trąci myszką" i wymaga przypisów dla współczesnych najmłodszych odbiorców. Chociaż kilka "reliktów" można by znaleźć np. popołudniowe wydania gazet - dziś wszystkie bieżące wiadomości bohaterowie znajdowaliby na lokalnym portalu, domy towarowe  - dziś mowa byłaby o hipermarketach. Uśmiech, w sensie pozytywnym, budzą marzenia dzieci - skakanka, wrotki, spotkanie z Indianami. Dziś byłyby to smartfony, kinekboxy i bógwico. [W ogóle idea ogrodu-parku, gdzie wszyscy się bawią na karuzeli, huśtawkach, zjeżdżalni i kołobiegu (!)*, wydaje się dziś ciut archaiczna. Nie byłoby sprzeciwu, gdyby zrównano plac z ziemią i postawiono McDonalds'a.] 
Ach, gdzież są niegdysiejsze śniegi....Gdzie te szczere, wrażliwe, dobroduszne i grzeczne dzieciaki... Kto wie, jaki użytek z magicznego błękitnego koralika uczyniłyby w naszych czasach współczesne latorośle...

Spod pióra M. Kruger wyszła także druga część przygód Karolci - "Witaj, Karolciu"(1970), a Krzysztof Zięcik napisał kolejną - "Karolcia na wakacjach" (2009). Osobiście nie czytałam żadnej z nich. Wolę pozostać w sentymentalnym świecie pierwszej opowieści. Egzemplarz, który czytałam niegdyś, pochodził ze szkolnej biblioteki, był obłożony w szary papier, więc nie pamiętam okładki, ale kojarzy mi się mniejszy format, a co za tym idzie większa objętość książeczki.

(*Ten sam sprzęt z zabaw dziecięcych wspominała M. Kuncewiczowa w "Fantomach")

poniedziałek, 7 maja 2012

Kaktusy z Zielonej Ulicy - Wiktor Zawada

Przybyłem, przeczytałem i … roześmiałem się radośnie, bo choć nie da się ukryć, że prawie czterdziestolatek odbiera tę książkę zupełnie inaczej niż rówieśnik głównych bohaterów (powiedzmy 10-latek), to jednak nie zmieniło się aż tak wiele.
“Kaktusy …”, to książka o wojnie widzianej oczyma grupy urwisów, mieszkańców domu usytuowanego przy jednej z zamojskich ulic. Dzidek Cent, Bysiek Stawski, Milka i jej brat Jędrek Szelest, spędzają wakacje 1939 roku bawiąc się w Indian, tłukąc z ekipami z innych ulic i próbując poradzić sobie z andrusem i psotnikiem z sąsiedztwa - Jaśkiem od Pawła. Niestety, nadchodzi 1 września ...
Eee, sztywna ta notka mi wychodzi jakby mi kto kij w...  portki wsadził! A przecież, mimo całej okupacyjnej grozy, mimo atmosfery ciągłego zagrożenia, widoku śmierci i kolejnych niemieckich okrucieństw, których świadkami są dzieci, to książka pełna humoru i żywa jak srebro, do którego czasem porównujemy niesfornych małolatów. Bo jak tu się nie uśmiać z Polci Kapelusik, która wali z pierwszego piętra doniczką prosto w łeb volksdeutscha Pacurka? Jak nie dopingować Kaktusów, kiedy wycinają Szwabom kolejne numery nie zważając na własne bezpieczeństwo? Jak nie przyklasnąć Jaśkowi, który z młodego - gniewnego półanalfabety, przeistacza się w wykształconego, małoletniego patriotę. Nie da się i nie dało ćwierć wieku temu, podczas pierwszej lektury.
Dzisiejsza młodzież powie pewnie: “Nudy!”, bo to i wampirów nie ma, a choćby i tak spektakularnych wybuchów jak te z opisywanego niedawno “Jutra”. Co to, teczkę Niemcowi ukradli albo budkę wartowniczą przestawili? Phi, też mi! Ja zaś uważam, że warto zwrócić na ten staroć uwagę, bo lektura ta, to świetna lekcja przyjaźni, historii i patriotyzmu. I choć można kręcić nosem, że dziś się tak dla młodzieży nie pisze, a przygody ekipy z Zielonej trącą, w dobie wirtualnych zabaw i organizowania dziecku czasu (hippika, karate, balet etc.), myszką, to ja zachęcam do lektury. Niech dzieciaki zobaczą, że kiedyś wystarczyło parę leszczynowych kijów, latarka wyproszona od ojca i dwa wiadra rozbuchanej wyobraźni, żeby przeżyć jedne z najlepszych przygód dzieciństwa. A że przy okazji młodzi czytelnicy poznają ciemne strony II wojny światowej? Tym lepiej. Dla mnie - bomba!

Szkoła narzeczonych - Maria Kruger


Kolejna książka z gatunku "powieści pensjonarskiej". Urocza ramotka.

Maria Anna Szelążkówna, inaczej Marianna, ma lat 15 i nie bardzo wie, jaką drogę zawodową wybrać po skończeniu podstawowej edukacji. W przeciwieństwie do utalentowanych kuzynek nie odczuwa powołania w żadnym konkretnym kierunku. Przypadkowo dowiaduje sie o trzyletniej szkole gospodarstwa w Jagodnem, zwanej "szkołą narzeczonych". Decyduje się więc rozpocząć w niej naukę gotowania, pieczenia, prania, prasowania, opiek nad dziećmi, a nawet oporządzania zwierząt domowych... W szkole zjawia się z fasonem, dzierżąc pod pachą cygańskie niemowlę, które jej podrzucono w pociągu... Typowa staroświecka opowieść o szkole z internatem, damskich przyjaźniach, przygodach, ploteczkach i miłostkach. Przyjemnie się czyta, choć historyjki są dość błahe i naiwne, a Marianna jest mało wyrazistą bohaterką - dziewczę bez wad, nauka przychodzi jej bez trudu i wszyscy ją uwielbiają. Miło było jednak na chwilę zanurzyć się w beztroskim świecie młodości.

Nie można jednak nie wspomnieć o bardzo ważnych okolicznościach powstania utworu. Maria Kruger napisała tę powieść (zresztą swoją pierwszą) w czasie drugiej wojny światowej. Dookoła śmierć i strach, a dziewczęta zamiast zastanawiać się, która się pierwsza zaręczy, myślały raczej o tym, która dożyje końca tej gehenny. Myślę, że to dlatego książka ma tak cukierkowo słodki ton. Jest wspomnieniem-marzeniem o czasach, które zostały brutalnie przerwane, o radosnej młodości, którą ówczesnemu pokoleniu odebrano, o świecie, który znikł i nigdy już miał nie powrócić.


A na deser przykład, jak można wyprodukować koszmarek okładkowy - co te majtki na pierwszym obrazku mają do treści książki, i kto zgadłby po okładce drugiej, że akcja rozgrywa się na początku XX wieku?


Maria Kruger, Szkoła narzeczonych, Gdańsk 1990