sobota, 30 czerwca 2012

Księżyc w pełni - Madeleine L'Engle

"Księżyc w pełni" to drugi tom z cyklu Madeleine l'Engle o Rodzinie Austinów (pierwszy opisywałam TU).

Główna bohaterka to nadal Vicky Austin, tym razem już czternastoletnia. W życiu jej rodziny pojawiają się kolejne wielkie zmiany. W pierwszym tomie w domu Austinów pojawiła się nieznośna Maggy, 10-letnia osierocona dziewczynka, przewracając życie rodziny do góry nogami. Teraz Maggy z tego życia znika - wraca pod opiekę ciotki Eleny, swej prawnej opiekunki, która na początku książki szczęśliwie poślubia wujka Douglasa. Austinowie natomiast planują opuszczenie swojego uroczego wiejskiego domu i przeprowadzkę do Nowego Jorku, ale zanim to nastąpi postanawiają wybrać się na wielką wakacyjną wyprawę.

Vicky tymczasem wchodzi w tzw. "trudny wiek", robi się całkiem irytująca dla najbliższych, a co gorsza - nie potrafi zrozumieć sama siebie. Dociera do niej coraz więcej, zaczyna widzieć niesprawiedliwości świata, pojawiają się pierwsze próby buntu przeciwko rodzinie, a nawet Bogu (Austinowie są wierzący, a dziadek jest pastorem). Wielka wyprawa okaże się ogromną próbą dla kształtującego się właśnie charakteru dziewczynki.

W porównaniu z tomem pierwszym, "Księżyc..." porusza więcej poważnych, "dorosłych" spraw. Jak to możliwe, że życie jest niesprawiedliwe? Dlaczego Bóg nie ingeruje, kiedy na ziemi dzieją się straszne rzeczy? Dlaczego umarła Anna Frank, czemu zginęli mieszkańcy miasteczka Frank (nomen omen), na których w nocy zwaliła się góra, pod którą mieszkali. Czy można być szczęśliwym w świecie, w którym w każdej chwili może nam się przytrafić coś strasznego? Akcja książki rozgrywa się w nie-tak-słodkich latach 60. XX w. Trwa zimna wojna, w Ameryce poczucie zagrożenia jest wszechobecne:

"- Czy państwa dzieci nie ćwiczą w szkole próbnych ataków bombowych? - spytał mój brat. (...)
- Te małe basałyki? Boże, nie! Po co mielibyśmy je tak męczyć?
- Nasze dzieci maja takie ćwiczenia - rzekła mama dość gorzko. - Uczą się wczołgiwać pod ławki. A w Nowym Jorku, gdzie będziemy mieszkać, codziennie w południe włącza się przeraźliwa syrena. Za każdym razem, gdy radio nadaje wiadomości, ludzie przeżywają katusze z niepokoju!" (s. 212)

"- ... kalifornijskie stacje ciągle nadają o czekającym nas fatum. (...) "Miej zawsze pełny bak - wróg może zaatakować w każdej chwili". Pieska ich niebieska - dokąd mielibyśmy wtedy uciec?! "Nie zapominaj o uzupełnianiu wody w kanistrach. Stale miej pod ręką dwutygodniowy zapas konserw". Tylko że nikomu nie chce się wspomnieć o tym, że jeśli ktoś będzie na tyle szalony, żeby rozpocząć wojnę nuklearną, wszystko rozleci się na kawałki i dwutygodniowy zapas peklowanej wołowiny nie uratuje niczyjego życia!" (s. 195)

Na szczęście powieść nie tyle straszy, co próbuje dać odpowiedzi, jak w żyć w tym szalonym, niepewnym świecie. A poza tym funduje czytelnikowi wspaniałą podróż przez stany Ameryki, zahaczając o kawałek Meksyku i Kanadę. Nie trzeba nikogo przekonywać, że Ameryka to fascynujący kontynent, nieprawdopodobnie zróżnicowany geograficznie, więc taka podróż - choćby na papierze - jest warta odbycia. No i mamy wtedy małą szansę, że głodny niedźwiedź postanowi pobuszować po naszym namiocie ;)


Madeleine l'Engle, Księżyc w pełni (The Moon by Night), Media Rodzina 1999

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Ania z Szumiących Topoli - L.M. Montgomery

Myślałam, że o cyklu o Ani Shirley wiem już wszystko.  Znam go od dziecka, posiadam na własność, czytywałam setki razy, w całości albo na wyrywki. Jakież było moje zdumienie, kiedy całkowitym przypadkiem odkryłam, ze istnieją dwie wersje Ani z Szumiących Topoli.


Potrzebowałam coś do szybkiego czytania i złapałam książkę, która akurat leżała z brzegu. Traf chciał, że była to właśnie Ania z Szumiących Topoli w wydaniu Naszej Księgarni z 1981 r. Kupiłam ją niedawno, bo mi się wydawało, że mi tego tomu brakuje. Potem spojrzałam na półkę i okazało się, że jeden, w innym wydaniu, już tam stoi. Odłożyłam więc tę nowozakupioną, żeby ją odsprzedać (dlatego właśnie leżała pod ręka, zamiast przykładnie stać w otoczeniu reszty tomów). W każdym razie zaczęłam czytać i  wtedy dostrzegłam uwagę na stronie redakcyjnej "Wydanie skrócone". Zaraz, zaraz, jak to skrócone? Kto śmiał skracać Anię? Przeczytałam w całości (jak zwykle wpadłam w cudny świat wykreowany przez L.M. Montgomery i przypomniałam sobie, że bardzo się za nim stęskniłam, więc pewnie nowości pójdą chwilowo w kąt, a ja odbędę podróż reminiscencyjną na Wyspę Księcia Edwarda), ale trochę mnie to skrócenie dręczyło, więc zaczęłam szukać informacji. Co się okazało?




L.M. Montgomery napisała nie Anię z Szumiących Topoli (Anne of Windy Poplars), ale Anię z Szumiących Wierzb (Anne of Windy Willows). Jednak amerykański wydawca uznał, że wierzby kojarzą się zbyt mocno z książką dla dzieci O czym szumią wierzby  (The Wind In the Willows) Kennetha Grahama, więc pisarka "zasadziła" zamiast nich topole. Z kolei brytyjski wydawca wierzb się nie przeraził i wydał pierwotną wersję. To nie koniec. Amerykańskiemu wydawcy kilka scen się nie spodobało, m.in. niektóre anegdoty z obłożonego klątwą domu Tomgallonów uznał za zbyt drastyczne, więc autorka je wycięła. Brytyjski wydawca nie wiedział o tym i wydał wersję bez poprawek.  W rezultacie brytyjska "Ania z Szumiących Wierzb" jest nieco dłuższa niż amerykańska "Ania z Szumiących Topoli".


Jak tylko się o tym dowiedziałam, złapałam za swoją drugą kopię i z ogromnym zdziwieniem odkryłam, że wersja wydana przez Prószyński i ska w 1999 r. to tłumaczenie Ani z Szumiących Wierzb (choć w tytule są tradycyjne topole). Natychmiast zaczęłam czytać, żeby się dopatrzeć różnic i rzeczywiście są. W wydaniu Naszej Księgarni brakuje kilku smakowitych fragmentów i naprawdę nie mam pojęcia, co amerykańskiemu wydawcy w nich przeszkadzało, bo są doskonałe.


Są też dziwne różnice w tłumaczeniu i nie wiem, czy uzasadniać je fantazją tłumaczek, czy może i one występowały w amerykańskim i brytyjskim oryginale. Przykładowo, ciocia Misia w jednym wydaniu chce kupić pelerynkę, a w drugim kapelusz. Koleżanka Ani w jednej wersji prosi o szydełko i naprawia koronkę przy chusteczce, a w drugiej o patyczek z drzewa pomarańczowego, którym robi manicure. Nie wiem skąd takie dziwy, pozostaje mi tylko złapać się za oryginały i porównać, ale czytanie tego  samego  tomu trzeci raz z rzędu nie brzmi już tak kusząco.


Inna sprawa, która dotyczy zresztą każdego tomu Ani, to fantazja w tłumaczeniu imion. Mam tylko dwa wydania, a przecież istnieje ich mnóstwo, wiec aż się boję, co w nich za wyrafinowane imiona padają. Już tu mamy w jednej wersji ciocie Kasię, a w drugiej ciocię Krysię, w jednej Juliannę Brooke, a w drugiej Katarzynę Brooke, a najlepszym kwiatkiem jest Rebeka Dew (wersja Naszej Ksiegarni, w oryginale pisownia Rebecca), która w drugiej nazywa się Monika Rosa... Rozumiem, że przetłumaczono Dew jako Rosa (po co??? nie tłumaczono Brooke na Strumyk), ale skąd zamiana Rebeki w Monikę? Czy coś skomplikowanego jest w imieniu Rebeka? Żeby choć konsekwentnie tłumaczono imiona, ale też nie, część spolszczano, część zostawiano, część zmieniano na inne anglojęzyczne, aż dziw, że w tym wszystkim Ania pozostała Anią (przecież Mary Poppins na krotko została Agnieszką, więc mogli i z Ani zrobić Basię z Zielonego Wzgórza). Chaos, proszę państwa, i zostanie mi w końcu sięgnąć po cykl w oryginale (i pogodzić z faktem, że Małgorzata Linde ma w oryginale na imię Rachel).


Jeszcze z ciekawostek o Ani z Szumiących... drzew. Cykl o Ani nie powstał po kolei. Ania z Szumiących Topoli powstała dopiero 15 lat (!) po chronologicznie ostatnim tomie cyklu, opowiadającym o córce Ani, Rilli. W 1934 r. weszła na ekrany kin pierwsza ekranizacja "Ani z Zielonego Wzgórza", co rozbudziło nieco już uśpioną falę zainteresowania Anią wśród czytelników. Nakłaniana przez wydawców Montgomery stworzyła więc powieść opisującą trzy, wcześniej pominięte lata narzeczeństwa Ani, które ta spędziła jako nauczycielka. Jeszcze później, bo w przeddzień pierwszej wojny światowej (sierpień 1939), została wydana "Ania ze Złotego Brzegu" opowiadająca o Ani jako szczęśliwej młodej mężatce i jej małych dzieciach.


Ania z Szumiących Topoli została sfilmowana w 1940 r. (filmweb), rolę Ani zagrała aktorka, która przyjęła pseudonim artystyczny... Ania Shirley. Fragmenty powieści znalazły się też w ekranizacji Kevina Sullivana z 1987 r.  pt."Ania z Zielonego Wzgórza. Ciąg dalszy".


Moje wydania:
Ania z Szumiących Topoli (na podst. Anne of Windy Poplars), Nasza Księgarnia 1981.
Ania z Szumiących Topoli (na podst. Anne of Windy Willows), Prószyński i ska 1999.

czwartek, 21 czerwca 2012

Momo - Michael Ende

Nigdy nie mówcie, że nie macie czasu - zwłaszcza na spotkania z przyjaciółmi, rozmowę, czytanie, zabawę z dziećmi i beztroskie nicnierobienie! Nie dajcie wygrać szarym panom! Oni i tak ostatnio odnoszą same sukcesy, a nie wiadomo, ile jeszcze będziemy musieli czekać na Momo.

Jestem ogólnie mało zorganizowana. Porządki w moim wykonaniu wloką się w nieskończoność, zwłaszcza, jeśli sprzątanie obejmuje regał z książkami lub sterty gazet. Praca na komputerze jest bojkotowana przez blogi, które rzucają się na mnie i każą mi się czytać. Od czasu do czasu postanawiam to zmienić. Czytam o organizowaniu, oszczędzaniu i racjonalnym wykorzystywaniu  czasu, a potem staram się wcielać zasady w życie. I nic. Efekt jest, ale nie do końca ten, o który mi chodzi. To prawda, że kiedy bardzo dobrze rozplanuję sobie zadania do wykonania i ściśle trzymam się planu, udaje mi się zrobić bardzo dużo. Ale wraz z zakończeniem ostatniego zadania kończy się też dzień i trzeba iść spać - czytaj: nie zostaje żaden czas wolny (nawet jeśli uwzględniam go w planach). Nie wiedziałam, jak to się dzieje, ale teraz, po przeczytaniu "Momo", jestem mądrzejsza. Otóż, kiedy jestem bardzo zajęta i skupiona tylko na pracy, przybiegają do mnie szarzy panowie z Kasy Oszczędności Czasu i cichaczem  podkradają mi ten czas, który normalnie spędzam na podczytywaniu blogów, gazet, niezobowiązujących rozmowach na boku, telefonach do znajomych itp. Więc, jak kończę pracować, to nic mi już nie zostaje!

Jaki to ma związek z książką? A taki, że podtytuł "Momo" brzmi: osobliwa historia o złodziejach czasu i dziewczynce, która odzyskała dla ludzi skradziony czas. Wiele więcej Wam nie powiem, przeczytajcie sami. Dowiecie się wtedy o podłej intrydze popielatych agentów z Kasy Oszczędzania Czasu, poznacie Mistrza Horę i jego żółwicę Kasjopeję, która im wolniej idzie, tym szybciej dociera do celu, a przede wszystkim zaprzyjaźnicie się z Momo.

Dodam tylko, że naprawdę warto, bo to piękna i mądra opowieść dla dzieci (Ende to  cudowny gawędziarz), a dla dorosłych - doskonale źródło refleksji nad ciągłym pośpiechem, w który zbyt łatwo popadamy. Książka działa terapeutycznie - sprawdziłam na sobie. Przeczytałam i ... zwolniłam tempo :) 

Bardzo też mi się spodobała pochwała dziecięcej wyobraźni, dzięki której do zabaw niepotrzebne są wymyślne gadżety, bo wystarcza "parę pudełek, podarty obrus, kretowisko albo garść kamyków". Czy dzisiejsze dzieci jeszcze potrafią się tak bawić? Jak obserwuję moją małą siostrzenicę, to każda jej zabawka gra, śpiewa i mruga światełkami...



Michael Ende, Momo, Wydawnictwo Znak 2010 (tłum. Ryszard Wojnakowski)
Wcześniejsze wydania w przekładzie Teresy Jętkiewicz:
1) Nasza Księgarnia 1978
2) Wydawnictwo Siedmioróg 2000
3) Polityka 2008 (Seria - Cała Polska czyta dzieciom)


Recenzja ukazała się wcześniej na moim blogu - Jedz, tańcz i czytaj.

niedziela, 17 czerwca 2012

Ania z lechickich pól (t. 2) - Maria Dunin-Kozicka

Drugi tom losów Ani (o pierwszym możecie poczytać TU) obejmuje czasy pierwszej wojny światowej i pierwsze lata niepodległej Polski. Mamy tu bardzo ciekawe (nawet jeśli nie nazbyt wnikliwe) obserwacje dotyczace polskiej arystokracji, zubożałej wskutek działań wojennych, nowych granic i rosyjskiej rewolucji, która musi odnaleźć się w odmienionej sytuacji.

Po raz kolejny spotkałam się z obrazem rewolucji na Ukrainie (pierwszy raz u Żurakowskiej), podczas której dawni poddani polskiego dziedzica rabują i palą jego majątek. Z ogromnym zainteresowaniem czytałam o Warszawie zatłoczonej zubożałymi imigrantami, odbudowie polskich dworków, o przyklasztornej pensji dla dziewcząt, sanatoriach dla gruźlików w Zakopanem i dansingach na Helu. Dla czytelników, których ciekawi dwudziestolecie międzywojenne, ta książka jest nieocenionym źródłem informacji na temat życia codziennego.

A tym, których ciekawią losy Ani, wspomnę, że bohaterka, która w poprzedniej części została wywieziona wraz z ochronką na Ukrainę, zostaje adoptowana przez bezdzietne małżeństwo, po wielu perypetiach wraca z nimi do Polski, uczy się we wspomnianej zakonnej szkole, a wreszcie odnajduje zaginioną prawdziwą rodzinę. To jednak nie koniec, bo dalsze dzieje już nastoletniej i bardzo samodzielnej Ani opowiada tom trzeci.

Jak i poprzednio, sporo tu mowy o Wartościach (wielka litera użyta celowo), a język jest bardzo archaiczny i może być uznany za ciężki w odbiorze, zwłaszcza przez współczesną młodzież (powieść raczej nie jest przeznaczona dla czytelnika młodszego). Mnie sie bardzo podobało, ale nie wróżę książce renesansu. Szkoda jednak by nasza polska Ania pozostała całkiem zapomniana.

Maria Dunin-Kozicka, Ania z lechickich pól, t. 2. Młodość. Warszawa : Centrum Informacyjno-Reklamowe CIR, 1990
lub
Maria Dunin-Kozicka, Ania z lechickich pól, t. 2. Młodość Ani. Warszawa: Wydawnictwo AiR, 1991

sobota, 16 czerwca 2012

Maniusia - Wanda Żółkiewska


Tę książeczkę czytałem ponad ćwierć wieku temu i nieco się obawiałem konfrontowania wrażeń z dzieciństwa z wrażeniami dorosłego. Maniusia Wandy Żółkiewskiej jest bowiem książką dla dzieci i o dziecku – jedenastoletniej Mani Skłodowskiej, otoczonej rodzeństwem i koleżankami, poznającej świat i pełnej marzeń. Dominują w nich dwa pragnienia: powrotu starszej siostry Zosi i wyzdrowienia matki. Dzieciństwo młodych Skłodowskich zacieniają bowiem dwie czarne chmury: śmierć Zosi, która umarła na tyfus, i poważna choroba matki. Chora na gruźlicę pani Skłodowska, bezskutecznie leczona, stara się chronić swoje dzieci przed zarażeniem: nie mogą się do niej przytulać, nie znają matczynych pocałunków, muszą się trzymać na dystans. Szczególnie cierpi najmłodsza Maria, wrażliwa, głęboko przywiązana do swych najbliższych. W szkole należy do najlepszych uczennic, co ma jedną złą stronę – zawsze wyrywana jest do odpowiedzi podczas inspekcji przez znienawidzonego Hornberga, Rosjanina tropiącego wszelkie przejawy polskości (mamy przecież rok 1878). Oczywiście nie tylko zmartwienia i nauka wypełniają czas bohaterce; są też zabawy z rodzeństwem, czytanie, wyprawy do miasta.
Główny trzon książki oparty jest na biografii pióra Ewy Curie, ale podawane przez nią nieliczne fakty Żółkiewska rozbudowała, podbarwiła, wreszcie wprowadziła wątki wymyślone przez siebie – przyjaźń z sierotą Walerkiem i Dziadkiem Maciejem, dzięki czemu Mania poznała epizody z nie tak dawnego przecież powstania styczniowego.
Pod koniec opowieści dziewczynka na wieść o nagłym pogorszeniu zdrowia matki i po utracie przyjaciół pogrąża się w marzeniach o znalezieniu wody życia, cudownego środka na wszystkie choroby. My wiemy, że to marzenie po części się spełniło.
Powieść wytrzymała próbę czasu: nie jest infantylna, autorka tchnęła życie w bohaterkę; to jedenastolatka jeszcze nieco dziecinna, ale już zmuszona mierzyć się z ciężarami ponad siły, znajdująca wytchnienie w lekturach, które pozwalają jej zapomnieć o wszystkim i podsycają marzenia, na razie nieokreślone, o czymś wzniosłym i wielkim. W dziewczynce nie ma jednak egzaltacji, sztuczności. Inne postacie nakreślone są szkicowo, stanowią zaledwie tło, dzięki temu jednak uwaga autorki i czytelnika skupia się na głównej bohaterce. Żółkiewska dość udanie, choć również paroma kreskami, przedstawiła też ówczesną Warszawę. Dorośli będą mieli przy tej okazji dodatkową przyjemność: śledzenie nawiązań do najbardziej warszawskiej z powieści, „Lalki” Prusa.
PS. Wanda Żółkiewska to pisarka z pocztu autorów zapomnianych. Stworzyła lekturę obowiązkową dla (dawnej) klasy piątej szkoły podstawowej, czyli Ślady rysich pazurów, o walkach o utrwalenie władzy ludowej w Bieszczadach (o ile pamiętam, to całkiem sprawnie napisana powieść przygodowa, aczkolwiek z dość nachalną wymową ideologiczną) i Czarodzieja, biografię Janusza Korczaka (o której wkrótce). 

Wanda Żółkiewska, Maniusia, Nasza Księgarnia 1983.

wtorek, 12 czerwca 2012

Ania z lechickich pól (t. 1) - Maria Dunin-Kozicka

Warszawa :
Centrum Informacyjno-Reklamowe CIR,
1990
Urocza staroświecka historia. Przy mojej ogromnej słabości do literatury młodzieżowej z okresu dwudziestolecia międzywojennego - kolejny powód do zachwytu.

Mała Ania urodziła się w szczęśliwej rodzinie - śliczna i dobra matka, mądry ojciec ("uczony"), troje starszego kochającego rodzeństwa i wspaniały dziadek. Jak to możliwe, że na koniec znalazła się samotna, opuszczona, w wojennej poniewierce?

W powieści mnóstwo jest uroczych obrazków z życia w polskim dworku i w warszawskiej kamienicy. Niestety dla bohaterów, w sielskie życie wkraczają nieszczęścia - parami, a nawet czwórkami. Śmierć, niemal bankructwo, zaślepienie uroczej, ale dość rozpieszczonej matki, wojna i zbieg pewnych niepomyślnych okoliczności pozbawią małą Anię domu. W momencie rozpoczęcia powieści dziewczynka ma 6 lat, pod koniec 9, ale to dopiero pierwszy tom. Kolejne opisują młodość i "miłość Ani". Bohaterka jest może nieco zbyt kryształowa - śliczna jak aniołek, dobra, mądra, choć poważna i zamknięta w sobie, co razi jej matkę. Dziecko wiele spraw przeżywa w środku, nie uzewnętrzniając uczuć, co matka nazywa "zacinaniem się". Choć nieco zbyt idealna, budzi sympatię czytelnika (w tej roli ja), który nie może już się doczekać złapania za kolejny tom.

Akcja rozgrywa się w latach 1913-1915 (pierwszy rozdział kilkanaście lat wcześniej, a więc u progu XX wieku). To czasy zaboru  i początki odzyskiwania niepodległości, nie dziwi więc całe mnóstwo patriotycznych i umoralniających haseł. Takie to były czasy (a może szkoda, że współczesne książki nie krzewią choć odrobiny tych wartości). Nieco tu romantycznie, nieco naiwnie, ale ja się zachwyciłam. Zainteresowanym tamtymi czasami, polecam. Dla współczesnego młodego czytelnika powieść może być trudna w odbiorze, ze względu na mocno archaiczny język, chociaż może dokonano jakichś korekt w drugim wydaniu - ja miałam pierwsze współczesne, z 1990 r., które było przedrukiem pierwowzoru z lat 1931-1932.

Wydawnictwo AiR, 1991
Maria Dunin-Kozicka, Ania z lechickich pól, t. 1. Dziecięctwo. Warszawa :
Centrum Informacyjno-Reklamowe CIR, 1990
lub
Maria Dunin-Kozicka, Ania z lechickich pól, t. 1. Dzieciństwo. Warszawa: Wydawnictwo AiR, 1991

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Kochana rodzinka i ja - Natalia Rolleczek

Natalia Rolleczek, Kochana rodzinka i ja, Nasza Księgarnia 1985.



Natalia Rolleczek pisała i o tym, jak to źle było w przedwojennych sierocińcach prowadzonych przez zakonnice (Drewniany różaniec), i o tym, jak ciekawa była epoka hellenistyczna (Trzy córki króla). Ale najlepiej jej wychodziły opowieści o rozterkach dziewcząt i chłopców (chyba jednak głównie dziewcząt). Na przykład o niejakiej Judycie Jelonek, rocznik 1941 (tak, tak), zwariowanej szesnastolatce. W Polsce trwa polityczna odwilż, a Judyta wikła się w coraz to nowe kłopoty. Jest to bowiem osóbka, która uważa się za nad wyraz dorosłą i uświadomioną, a w rzeczywistości jest nieco naiwna i jeszcze mocno dziecinna. Aczkolwiek sympatyczna. Wychowuje ją matka, wdowa po bohaterze spod Monte Cassino. Kult ojca pada cieniem na dzieciństwo Judyty i jej starszej siostry Pauli. Babka, rodzinny tyran, karmi dziewczęta patriotycznymi ideałami, przedstawiając poległego ojca jako wzór wszelkich cnót. Panienki jednak od nieznanego rodziciela wolą ciepłego, przyziemnego Juliana, przyjaciela rodziny, który jest zawsze pod ręką chętny do pomocy; a to przyniesie cytryny, a to pozwoli się wypłakać w kamizelkę. Sporadycznym i dalekim uczestnikiem życia rodzinnego jest tajemniczy stryj Karol z Londynu, przysyłający niekiedy paczkę z deficytowymi dobrami. Zasłyszany strzęp rozmowy między matką a babką, szybkie zerknięcie na pozostawiony na wierzchu list matki do jakiegoś mężczyzny sprawiają, że Judycie rusza wyobraźnia. Wymyśla piętrowe zawirowania miłosne, dochodząc do wniosku, że matka musiała wybierać między ojcem a stryjem Karolem, a wierny Julian od lat czekał na swoją szansę i wypalenie się dawnych uczuć. Ostatecznie Judycie udaje się tak zamotać we własnych domysłach i intrygach, że widzi przed sobą tylko jedno rozwiązanie problemów: ucieczkę z domu do możliwie odległego PGR-u, gdzie będzie mogła oddać się pracy u podstaw.
W tym momencie akcja przyspiesza, poznajemy z Judytą niezbyt ciekawe zakamarki Krakowa (sceny w nowohuckim barze mlecznym – mistrzostwo świata, niemal dorównują im wcześniejsze epizody malowania mieszkania sąsiadów przez awangardową młodzież artystyczną), całą galerię mniej lub bardziej sympatycznych typów i typków, a na końcu oczywiście główna bohaterka, pognębiona, pozna zaskakujące rozwiązanie kwestii, nad którymi daremnie łamała sobie głowę.
Przygody Judyty idealnie nadają się na odtrutkę po lekturach zbyt ciężkostrawnych. Doskonale poprawiają też nastrój w chwilach przesileń między porami roku, a przecież właśnie w taki okres przejściowy wchodzimy. Autorka ma dar opowiadania, zmysł obserwacji i poczucie humoru. Na dodatek, jeśli komuś się spodoba, będzie miał przed sobą kolejne dwie części, równie udane.