poniedziałek, 17 września 2012

"I ty zostaniesz Indianinem" Wiktor Woroszylski

Nie wiem jak to jest dziś. Bo choć w czasach I-phonów, I-padów czy inszych I-podów, I-ndianin pasuje jak znalazł, to chyba jednak mało który współczesny jedenastolatek marzy o zostaniu wodzem czerwonoskórych, okazałym pióropuszu, świadczącym o niezwykłej odwadze posiadacza, na głowie i tomahawku zatkniętym za pas. Że o skalpach niecnych, białych kujotów za tymże pasem, nie wspomnę. Ich rozognione spojrzenia i myśli kierują się raczej ku wyżej wymienionym gadżetom, niż zabawom w Indian. I dlatego właśnie “I ty zostaniesz Indianinem” może nie znaleźć u współczesnego, młodego odbiorcy takiego oddźwięku, jaki znalazło u starego piernika, który do dziś pamięta radość ze znalezionych pod choinką prezentów: indiańskiego pióropusza właśnie oraz kamizelki, gwiazdy szeryfa i dwóch coltów. Nie znaczy to jednak, że książka jest zła czy zramolała. Po prostu nie zdziwi mnie, że dzisiejszy czwarto-, piątoklasista nie ogarnie, jak można się jarać jakąś tam siekierką. Ja ogarniam. Mnie się podobało.
Historia Mirka, chłopca, który przez swoje uwielbienie dla rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej wplątuje się w naprawdę poważną aferę kryminalną jest odrobinę przesiąknięta dydaktycznym smrodkiem. Na szczęście wartka akcja idealnie spełnia rolę odświeżacza, sprawiając że wciągnięty w nią czytelnik, bez kręcenia nosem łyknie wtręty o honorze, odwadze, poświęceniu, czyli różnych nieżyciowych dziś pojęciach*. Co prawda stary wyjadacz w mojej osobie pokręci z niedowierzaniem głową np. przy historii nawrócenia bandyty i alkoholika na uczciwą drogę (i mleko z płatkami owsianymi, miast “sety” i ogóra), którego to nawrócenia dokonuje główny bohater używając jeno siły perswazji, ale w końcu są rzeczy, o których …
Jest w snutej przez Mirka opowieści wszystko to, co rajcowało mnie i przyciągało do lektury, kiedy byłem w jego wieku. Tajemnica związana z tomahawkiem podarowanym chłopcu przez podejrzanego osobnika mieniącego się wujem z Ameryki. Przygoda, która zaczyna się niewinnie, by następnie porażać dramaturgią kolejnych zdarzeń. Humor, który przejawia się zwłaszcza w prowadzonych przez postaci dialogach**. I choć jest w niej też odrobina kadzenia władzy ludowej, to jednak ten fakt przeszkadzał mnie, staremu chłopu. Dla młodszego odbiorcy to fakt raczej bez znaczenia.
Polecam uwadze, acz należy wziąć poprawkę na to, że powyższe pisze niegdysiejszy, nałogowy czytacz “Złota gór czarnych”, Sat-Okha czy Grey Owla, który na moment wyłączył dorosłą wiedzę***, wrócił do lat dzieciństwa i dał się porwać opowieści o dzielnym młodzieńcu, pragnącym zasłużyć na piękne, indiańskie miano.
PS. Szkoda, że Bohdan Butenko opracował graficznie jedynie obwolutę książki :(


* Sarkazm mode on.
** Szczególnie urzekł mnie, ba, do lektury zachęcił, wybrany na chybił trafił dialog Mirka i Szyjki (jeden z bandytów) o zwyczajach śniadaniowych rodziny “normalnej” i z marginesu.
*** Czyt. znów wierzył w szlachetność Indian i wszystkie przypisywane im przez literacką legendę przymioty.

środa, 5 września 2012

Czarka - Ludwika Woźnicka



Nie zetknęłam się w dzieciństwie z przygodami Irki i jej niezwykłego.. kotka, a szkoda, na pewno by mi się spodobały. Ludwika Woźnicka stworzyła cały cykl o Irce i Czarce, który składa się z pięciu całkiem poważnych objętościowo powieści: Czarka (1961), Wakacje z Czarką (1965), Irka, Czarka i niezdara (1966), Z Czarką w cyrku (1970), Z Czarką w rejs (1976).

Niezwykła przygoda Irki rozpoczyna się w przaśnej rzeczywistości Polski końca lat 50. Być może dzieci nie zwrócą uwagi na ten niezwykły obrazek rodzajowy, który mnie bardzo uderzył, czyli czteroosobową rodzinę stłoczoną w jednym pomieszczeniu, w dodatku w kuchni (sic!), w mieszkaniu dzielonym przez współlokatorów. Szczęśliwie rodzina Irki otrzymuje piękne nowe mieszkanie, całe dwa pokoje z kuchnią tylko dla nich, i przeprowadza się w euforii na drugi koniec Warszawy. Razem z rodzina wędruje mały czarny kotek, znajdka, którego pozostawienie Irka wybłagała u matki. Kotek jest słodki i kochany, ale troszkę dziwny. Niby za duży jak na kociaka, ale zachowuje się jak dziecko i próbuje ssać, zamiast jeść z miseczki. Szczęśliwie nowy sąsiad zna się na zwierzętach i choć dziwnie się uśmiecha na widok Czarki (tak nazwano kotka), to pomaga w jego wychowaniu.

Kotek rośnie jak szalony i w pewnym momencie nie da się już przymykać oczu na fakt, że... po prostu nie jest kotkiem. Wkrótce wychodzi na jaw, że Czarka jest zagubioną przez cyrk czarna panterą! Pantera czy nie, Irka nie zamierza wyrzec się "kiciusia" i wraz z dzieciakami z podwórka buduje piętrowe intrygi, które mają uratować Czarkę.

Nie zdradzę chyba zbyt wiele, informując że wszystko kończy się dobrze dla każdej z zainteresowanych stron, a przygody Irki i Czarki są kontynuowane w kolejnych tomach. W "Wakacjach z Czarką" oraz "Irce, Czarce i niezdarze" mamy pierwsze w życiu Irczyne wakacje nad morzem na obozie dla cyrkowców. W tomach tych Czarka schodzi na plan drugi, a na pierwszy wysuwają się codzienne dziecięce problemy. Mamy tu dzieci niechciane i odpychane, rozwiązywanie konfliktów w grupie rówieśniczej, troszkę moralizowania (zgrabnie podanego, bez wyraźnych recept, ale jednak dziecko może się domyślić, na postępowaniu którego bohatera warto się wzorować). Dwóch ostatnich tomów: "Z Czarką w cyrku" i "Z Czarką w rejs" nie udało mi się znaleźć. Szukać raczej nie będę, bo to jednak zdecydowanie książki dla młodszych dzieci (myślę, że optymalna byłaby grupa wiekowa 7-12 lat), ale chętnie kiedyś podsunę je własnemu potomstwu.

Ludwika Woźnicka jest w ogóle ciekawą postacią. Miała siostrę bliźniaczkę, Zofię, także autorkę książek dla dzieci. Jako Żydówki przeszły wojenne piekło. Być może trauma powojenna spowodowała, ze obie popełniły samobójstwa w latach 80. Obie przyjaźniły się po wojnie z Jadwigą z Jasiewiczów Kaczyńską i były chrzestnymi matkami braci Kaczyńskich.