czwartek, 24 lipca 2014

Seria o Kotten, Marity Lindquist


Ośmioletnia Katarzyna, zwana Kotten, ma kochającego tatusia, fajne koleżanki, miłą panią i … kłopoty z rozróżnianiem literek. Nie może spamiętać, czy to „b”, czy „d” ciągnie brzuszek za sobą, czy może pcha. Z pozostałymi jest niewiele lepiej. Gdy zmienia się nauczycielka, nowa sugeruje wizytę u psychologa, a ten klasę czytania. Kotten nie ma na to ochoty, ale ostatecznie zmienia szkołę, gdzie uczęszcza na specjalne zajęcia, mające pomóc w nauce literek. Poznaje nowe koleżanki, a jednocześnie przeżywa rozstanie ze starymi. Poza tym, cały czas obserwujemy życie domowe Kotten. Jej mama umarła, gdy Kotten była mała. Dziewczynka jej nie pamięta i w zasadzie nie tęskni, ale jednocześnie uważa, że fajnie by było mieć „jakąś” mamę. Może zostanie nią Anita, przyjaciółka tatusia ?

Autorką książeczek o Kotten jest fińska pisarka Marita Lindquist, autorka wielu powieści dla dzieci. W Polsce ukazały się prawdopodobnie tylko dwie z nich – „Jak ty piszesz, Kotten ?” i „Poradzisz sobie, Kotten !”. Z serii tej powstały jeszcze przynajmniej dwie kolejne (tak zgaduję z oryginalnych tytułów na szwedzkojęzycznej Wikipedii).

Książki te czyta się bardzo dobrze. Można je potraktować jako zwykłe książeczki o małej dziewczynce i szkole, ale i wniknąć trochę głębiej. W obu przypadkach są warte poznania. Powstały w latach 70 minionego stulecia. W Polsce wydane zostały w 1979 i 1980 roku; w czasach, kiedy mało kto, oprócz może specjalistów, słyszał o dysleksji. Tej prawdziwej dysleksji, nie tylko orzeczonej dla wygody, ale w żaden sposób dalej nie leczonej. Ich lektura miała na celu pomóc uświadomić rodzicom i nauczycielom problem, a dzieciom oswoić go. Wszystkim zaś pokazać, że można i trzeba z tym walczyć, że jest to możliwe. Jestem bardzo ciekawa, czy to się Kotten udało w kolejnych tomach.

Jak Ty piszesz, Kotten ?, Marita Lindquist, Nasza Księgarnia 1979
Poradzisz sobie, Kotten !, Marita Lindquist, Nasza Księgarnia 1980

poniedziałek, 21 lipca 2014

Erich Kästner "35 maja albo jak Konrad pojechał konno do mórz południowych"

Wakacje w pełni, postanowiłam więc wybrać się w ciekawą podróż. Padło na morza południowe, a towarzyszyli mi: Konrad, jego stryj Rabarbar oraz... koń Negro Kaballo (który nie dość, że umiał mówić, to jeszcze uwielbiał jeździć na wrotkach!). Nie była to wcale łatwa i spokojna wyprawa, przygód w niej co niemiara, trochę śmiechu, trochę irytacji, sporo radości i niedowierzania, a nade wszystko wielki podziw dla wyobraźni (autora oczywiście). A zaczęło się tak:

Konrad jak co czwartek, spędzał popołudnie z wujkiem Rabarbarem. Zwierzył mu się przy okazji, że musi napisać wypracowanie o morzach południowych, gdyż brak mu wyobraźni. Tylko jak te morza wyglądają? Czasu też nie ma zbyt wiele - pracę trzeba oddać już jutro! Co tu zrobić..? W tym momencie do drzwi mieszkania stryjka puka koń i po dłuższej rozmowie oferuje swą pomoc. Trzeba tylko wejść do szafy stojącej w przedpokoju i już! Za dwie godziny, zgodnie z obietnicą końskiego biura podróży, będą na morzach południowych. A więc wyruszyli. Nie była to jednak zwyczajna wyprawa, o nie. Na ich drodze stanęło bowiem kilka krain: Kraj Pasibrzuchów, gdzie lenistwo wyzierało każdym kątem; niezwykły Zamek, w którym spotkali się na zawodach wszyscy najwięksi tego świata - od Cezara po Napoleona; Świat na opak, gdzie dzieci wbijały dorosłym z głowy niedobre zachowania, czy też Elektropolis, którym rządziła myśl technologiczna i.. wysokie napięcie! (Dla ciekawostki dodam, że autor opisał tu świat XXI wieku - drapacze chmur, telefony komórkowe, wielkie skomputeryzowane fabryki, a historia ta powstała w 1932).

Gdy w końcu po wąskim i stalowym równiku podróżnicy dotarli do mórz południowych, byli tak szczęśliwi i jednocześnie tak zmęczeni (choć Konrad bardziej smutny, spodobała mu się bowiem pewna księżniczka, ale musiała szybko wracać do domu), że marzyli już tylko o powrocie do domu. Czy Konrad dał radę opisać swoją przygodę? Czy wuj Rabarbar zdążył dotrzeć do apteki na wieczorny dyżur? I dlaczego nie zobaczą już nigdy Negro Kaballo? Tego dowiecie się gdy dotrwacie do końca lektury.

A moje osobiste odczucia na temat książki znajdziecie TUTAJ :) zapraszam!

piątek, 18 lipca 2014

Piotrek zgubił dziadka oko, a Jasiek chce dożyć spokojnej starości - Lucyna Legut

Taki zabawny tytuł nosi pierwszy tom cyklu Lucyny Legut o Piotrku i Jaśku, a treść fantazją mu dorównuje. Książka ma formę niedługich opowiadań, narratorem pierwszej połowy jest Piotrek, drugiej Jasiek - dwaj bracia, opisujący życie swojej rodziny.
Jest to rodzina aktorska, tata gra w teatrze i ma lekką manię wielkości, mama też jest artystką - ale bardziej mamą. Razem z dziećmi mieszkają w podupadającym domu aktora, na małym metrażu, a w dodatku z nieznośną Paluch-Rogalską jako sąsiadką. Chociaż być może mama bardziej nie znosi pewnej młodej aktorki, długonogiej Danki... Piotrek ma lat 12, Jasiek 10 (na początku książki), a w tym wieku nawet jak człowiek chce dobrze, to wychodzi figiel czy psota i już człowieka rodzice nazywają utrapieniem. W kółko trzeba się też zmagać z nieznośnym młodszym/starszym rodzeństwem. I w rezultacie rodzice a to wzywają na pomoc straszliwego dziadka, a to się chcą rozwodzić, a to muszą się policjantom tłumaczyć, albo - co gorsza - Paluch-Rogalskiej. A w dodatku dzieci dorastają i przydarzają im się tak mrożące krew w żyłach przygody, jak golenie brody lub pierwsza miłość.

Książka jest kopalnią rozkosznych cytatów i lekturą dla czytelników w każdym wieku. Jak się dorosły czytelnik głębiej przyjrzy, to może i rodzina chłopaków jest z lekka dysfunkcyjna, zwłaszcza ojciec się chwilami nie realizuje w swojej roli... Ale krzywda się nikomu nie dzieje, bez obaw. A pisarka, sama aktorka, światek artystyczny chyba dobrze znała, stąd jej opowieści wydają się całkowicie prawdziwe i nieprzesadzone, a zabawne dialogi są w pełni naturalne (może sama końcówka była ciut naciągana).

Z informacji, które znalazłam wynika, że "Piotrek zgubił dziadka oko..." została wydana w 1976 r., a kolejne tomy pojawiały się dopiero od końca lat 90. Jeśli się mylę, proszę mnie poprawić. Na  podstawie powieści nakręcono siedmioodcinkowy serial wyemitowany w 2001 roku.

Pozostałe tomy:
2. Jasiek pisze kronikę rodzinną, a Piotrek ciągle się w kimś kocha
3. O tym, jak Jasiek został bezimiennym bohaterem albo awantura o sławę
4. Już nigdy nie będę się kłócił z Piotrkiem!
5. Całkiem zwariowane urodziny Piotrka oraz to i owo o Paluch-Rogalskiej
6. Jasiek chce być reżyserem, a Paluch-Rogalska cyrkówką

piątek, 11 lipca 2014

Zuzanka - Kornelia Dobkiewiczowa

Niewiele informacji udało mi się znaleźć o Kornelii Dobkiewiczowej (1912-1990) - kojarzę ją głównie jako autorkę zbiorów śląskich podań. O uszy obił mi się także tytuł "Ofka z Kamiennej Góry", ale nie miałam nigdy przyjemności trafić na tę powieść, nie wiedziałam też, że Dobkiewiczowa napisała również inne. Na "Zuzankę" natrafiłam przypadkiem w bibliotece i pożyczyłam, zwabiona uroczym dziewczęciem na okładce.

Po hipnotyzującym spojrzeniu panny i kwiatuszkach dookoła domyślałam się jakiejś szlachcianki, a tymczasem dostałam śląską pańszczorę - i śledząc jej losy, przepadłam bez reszty w odmętach fabuły.

W odmętach o mało co nie przepadła na samym początku powieści i sama mała Zuzanka, chuda i obdarta chłopka, lat niespełna 12. Niewesoły był los tej dziewuszki, która pod opieką kochającej, lecz ubogiej babki często głodowała. Próbując złapać rybę w Małej Panwi, o mało nie utonęła - i taki był początek odmiany jej losu.
Zuzanka, wyratowana przez niejakiego Marcina Wybrańca, pomocnika młynarza, trafiła do pracy we młynie, a później los rzucał ją swobodnie z miejsca na miejsce, od jednej ciężkiej pracy, do drugiej - jedno z zajęć wymagało wręcz sfałszowania metryki, bo było ponad siły dziecka wówczas trzynastoletniego. A dziewczyna, jako przynależąca do warstwy chłopów pańszczyźnianych, nie miała niemal nic do powiedzenia w kwestii swojego losu. Marzyła o nauce w szkole, ale kto by  się tym przejmował - tam trafiały tylko dzieci bogatych gospodarzy i ludzi wolnych. Miała jednak w życiu wiele szczęścia, spotkała na swojej drodze dobrych ludzi - ale o szczegółach musicie poczytać sami... Warto wspomnieć, że wszystko to działo się w połowie XVIII wieku, na należących do Prus ziemiach. Mieszkająca na nich ludność chłopska mówiła po polsku, nie mając jednak wielkiej świadomości narodowej, a tylko przywiązanie do języka.


Bardzo urokliwa jest to powieść, na pewno poszukam "Ofki...". Napisana chłopsko-śląską gwarą, rozgrywająca się w świecie zupełnie nam obcym (jak to możliwe - nie mieć nic do powiedzenia, co do własnego życia, być w istocie własnością folwarku), pozwala odbyć podróż w czasie i przestrzeni. Niewiele jest chyba książek dla młodych czytelników (acz ta sprawdza się doskonale i dla czytelnika dojrzałego), w których bohater przynależałby do tej nieszczęsnej części społeczeństwa. Chyba nie napotkałam żadnej. Przy tym nie nudzi, nie moralizuje i rzetelnie wciąga. Polecam.

środa, 9 lipca 2014

Sto jeden dalmatyńczyków - Dodie Smith


Dawno, dawno temu była sobie mała chora dziewczynka, której bardzo, ale to bardzo się nudziło, bo od tygodnia leżała w łóżku. Na szczęście mama pożyczyła dla niej książkę, zdobną w disneyowskie ilustacje*. I już chwilę później nuda zniknęła, jakby jej nigdy nie było. Dziewczynka razem z bohaterami powieści, dalmatyńczykami Pongo i Mimi, przeżywała radość z narodzin ich piętnaściorga uroczych szczeniąt, a później strach i niechęć do upiornej Tortuelli, wielbicielki futer, która zapragnęła płaszcza z centkowanych skór dalmatyńczyków. Razem z Pongo i Mimi przeraziła się, kiedy ich szczenięta zniknęły i rozpaczliwie wyczekiwała na wieści o nich, które mogły dotrzeć z innych części kraju. Razem z nimi opuściła ciepły dom państwa Poczciwińskich i wybrała się w daleką i niebezpieczną podróż na farmę, na której prawdopodobie przetrzymywane były szczeniaki. Błąkała się, głodowała i marzła, ale też spotkała nowych przyjaciół i poznała wyśmienity smak grzanek z masłem (przynajmniej w wyobraźni - ale przez długi czas wierzyła, że to jedna z najpyszniejszych potraw świata... właściwie nadal w to wierzy). Wreszcie spróbowała uwolnić i sprowadzić w bezpieczne miejsce całą chmarę uprowadzonych przez Tortuellę psiaków.

Minęło prawie 25 lat od momentu, kiedy byłam tą dziewczynką, ale lekturę pamiętam do dziś. Bardziej swoje wrażenie niż elementy fabularne, chociaż akurat scena z grzankami z masłem utkwiła w mojej pamięci na mur. Nie tak dawno upolowałam identyczny egzemplarz powieści w antykwariacie - wydany przez Wydawnictwo Alfa w 1990 - i z przyjemnością przeczytałam ponownie, z zachwytem przypominając sobie szczegóły. Polecam gorąco, jestem pewna, że współczesnym dzieciom się spodoba, wcale się nie zestarzała, choć napisana została w 1956 roku - jest urocza. Nadal jest wznawiana, ostatnie wydanie było chyba w 2002 r.

* Wg informacji na stronie tytułowej ilustracje na podstawie filmu Walta Disneya opracowali Maria i Andrzej Andrzejewscy - zastanawiam się, czy wydawnictwo dostało na to zgodę od studia Walta Disneya.